11 listopada w Warszawie na Placu Na Rozdrożu uczestnicy "Marszu Niepodległości" spalili kilka wozów transmisyjnych. Doszło do tego przy biernej postawie kilkunastu stojących obok policjantów.
"Na interwencję nie pozwalała przyjęta taktyka działań, prowadzonych przez policję w podobnych sytuacjach" - tłumaczy policja.W takich zgromadzeniach policjanci są naokoło, nie mogą wejść do środka żeby nie było eskalacji. Tak samo nie możemy podjąć ryzyka interwencji policjantów działających w mniejszej liczbie, bo czasami też kosztem mienia ratujemy życie naszych funkcjonariuszy - powiedział Maciej Karczyński, rzecznik stołecznej policji. I jak dodaje: od początku policja miała informacje, że w płonącym wozie nikogo nie ma.
W pewnym momencie to się jednak zmieniło.
Kiedy otrzymałem osobiście informację, że w środku może być człowiek, natychmiast armatka wodna dojechała na miejsce mimo ludzi, którzy byli zebrani, i ratowaliśmy życie ludzkie. W takich sytuacjach nasze działanie jest uzasadnione - dodaje Karczyński.
Policja zapewnia, że ujęcie sprawców pożaru, to tylko kwestia czasu.