Czy tajemniczy agent o pseudonimie "Alek" i prezydent Aleksander Kwaśniewski to jedna i ta sama osoba? Na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć Sąd Lustracyjny.
Urząd Ochrony Państwa przysłał do Sądu Lustracyjnego, który zajmował się oświadczeniem lustracyjnym prezydenta, akta tajnego współpracownika o kryptonimie "Alek". Była to osoba wywodząca się ze środowiska dziennikarskiego, ale w dokumentach nie zachowało się jej nazwisko. Tymczasem na podstawie teczek paszportowych, Rzecznik Interesu Publicznego podejrzewa, że "Alkiem" mógł być właśnie Kwaśniewski.
Prezydent kategorycznie zaprzecza. Twierdzi, że jako naczelny "ITD" i "Sztandaru Młodych" kontaktował się co prawda z oficerem SB, ale w żadnym razie nie była to tajna współpraca, a raczej "sądowanie poglądów". Prezydent mówił przed sądem, że podejrzewa, iż "cała sprawa jest grą polityczną, rozpętaną przez tych, którzy nie umieją uczciwie wygrać wyborów." Kwaśniewski zżymał się też na UOP, że dopiero teraz, gdy rozpoczyna się kampania, wyciągnął ze swych archiwów nowe dokumenty. "Wszystko to są informacje pisane przez funkcjonariuszy SB, zawierają daty, numery. Nie ma tam jednak nic, co mogłoby mnie obciążyć, bo doskonale wiem co robiłem w latach 80. i 90." - stwierdził prezydent.
Wątpliwości co do przeszłości prezydenta nie ma także szef jego sztabu wyborczego Ryszard Kalisz. Jego zdaniem cała afera w sprawie lustracji prezydenta to sprawka sztabu Mariana Krzaklewskiego, a konkretnie szefa jego kampanii wyborczej Wiesława Walendziaka. "Zadaję publiczne pytanie do premiera rządu Rzeczypospolitej Jerzego Buzka, kto teraz wydaje polecenia Urzędowi Ochrony Państwa. Czy tą osobą jest szef kampanii Mariana Krzaklewskiego Wiesław Walendziak? - pytał Kalisz.
"Dziwię się, że pan Kalisz jako prawnik obraża instytucje i urzędy państwowe oraz ich zwierzchników. To niedopuszczalne" - odpowiadał Andrzej Szkaradek, pełnomocnik sztabu wyborczego Krzaklewskiego.
Dłużny nie pozostał również sam Walendziak. Zarzuty Kalisza określił on jako "absurdalne i skandaliczne": "...gdyby były tylko absurdalne, to bym je zignorował, ale ponieważ są skandaliczne i jawnie fałszują rzeczywistość, moją odpowiedzią na insynuacje będzie proces sądowy" - powiedział Walendziak.
Rzecznik Interesu Publicznego Bogusław Nizieński mówił, że na razie nie podważa prawdziwości oświadczenia lustracujnego prezydenta, ale musi wyjaśnić wszystkie wątpliwości, dlatego prosi o przesłuchanie oficerów SB sporządzających dokumenty dotyczące "Alka" i kontaktujących się z Kwaśniewskim:
Zdaniem rzecznika, "na początku procesu lustracyjnego nie można niczego podważać, ani niczego akceptować. Są pewne zapisy rejestracyjne – ujawniają się w nich ludzie, którzy podobno mieli je stworzyć." Sąd ogłosił przerwę w rozprawie do 9 sierpnia. Wtedy zeznawać mają m.in. dyrektor Biura Ewidencji Archiwów UOP, skąd przesłano dzienniki rejestracyjne i koordynacyjne sieci agenturalnej, a także sam kapitan Wytrwała, który ma opowiedzieć o charakterze swych kontaktów z Kwaśniewskim.
Sąd zwrócił się do szefa UOP, by zwolnił on wezwanych funkcjonariuszy od obowiązku zachowania tajemnicy państwowej. UOP ma również przysłać oryginał dziennika sieci agenturalnej z lat 85-86 (na razie sąd ma tylko poświadczoną kserokopię). Jeżeli sędziowie uznają, że Kwaśniewski skłamał w swym oświadczeniu, nie będzie on mógł startować w wyborach, ani pełnić dalej swej funkcji.
Kliknij i posłuchaj relacji reportera radia RMF FM z Sądu Lustracyjnego w Warszawie, Konrada Piaseckiego:
Spokojni o swój los są natomiast inni kandydaci na najwyższy urząd w państwie: Andrzej Lepper, Jan Łopuszański, Marian Krzaklewski, Andrzej Olechowski, Tadeusz Wilecki, Marek Ciesielczyk. Sąd uznał, że ani jeden z nich nie był agentem.
10:13