Za ostrzelanie moździerzem afgańskiej wioski Nangar Khel i zabójstwo cywilów, sześciu polskim żołnierzom grozi nawet dożywocie. Siódmy może trafić do więzienia na 25 lat. Polacy zabili sześciu cywilów. Potem według nieoficjalnych informacji „Gazety Wyborczej”, pojechali do wioski i masakrę nagrali. Nie wiadomo, czy była to kamera, czy telefon komórkowy.
Żołnierze 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej, z którymi rozmawiał reporter RMF FM są w szoku. Trudno im uwierzyć w to, że ich koledzy mogli strzelać do ludności cywilnej. „Wydaje się to wręcz nieprawdopodobnie” - mówił wysoki oficer szczecińskiej dywizji, która będzie prawdopodobnie stanowić trzon kolejnej zmiany w Afganistanie. Żołnierze boją się, jak zareaguje w tej chwili ludność afgańska. Spodziewają się nasilenia ataków na polskie patrole zarówno w Afganistanie jak i Iraku. Dodają, że na pewno spadnie zaufanie do polskich żołnierzy.
W wyniku rozkazu oficera, dowodzącego zespołem wioska Nangar Khel została ostrzelana - mówił wczoraj prokurator Karol Frankowski. Wśród wojskowych mnożą się teraz pytania. Podstawowe jest takie: skoro strzelali na rozkaz oficera, to dlaczego mają zarzuty zabójstwa, a nie zarzuty dotyczące nieumyślnego spowodowania śmierci. Dlaczego mają odpowiadać za błędne decyzje przełożonego? Kolejne to takie, co by było gdyby nie wykonali wydanego rozkazu? Czy winni są wszyscy żołnierze, czy tylko ten, który wydał błędny rozkaz. Wczoraj Naczelna Prokuratura Wojskowa z Poznania nie chciała odpowiedzieć na te pytania.
Wg, prokuratury, przesłuchiwani w poznańskiej prokuraturze wojskowi przyznali, że otworzyli do mieszkańców jednej z wiosek ogień, mimo że nic im nie groziło z ich strony. Początkowo Polacy twierdzili, że bronili się przed atakiem. Teraz przyznali, że ostrzelanie wioski nie było związane z jakimkolwiek bezpośrednim, realnym aktem agresji ze strony miejscowych.
Żołnierze służący na co dzień w Bielsku-Białej, pojechali do afgańskiej wioski kilka godzin po wcześniejszym ataku. Nie stwierdzili tam obecności żołnierzy afgańskich. Nie było też walki, jak mówili wcześniej. Te zeznania odwołali – powiedział prokurator Karol Frankowski: Zachowanie żołnierzy nie było związane z jakimkolwiek równoczesnym, bezpośrednim, realnym aktem agresji ze strony ludności miejscowej.
Niewykluczone, że w tym przypadku mamy do czynienia ze zjawiskiem owczego pędu wśród żołnierzy będących pod wpływem silnego stresu - mówi RMF FM pułkownik Zdzisław Czekierda, wieloletni uczestnik misji pokojowych. Żeby ocenić postępowanie żołnierzy, trzeba znać realia wojenne, w których przyszło im działać. Na zachowanie ma wpływ codzienny stan zagrożenia i ciągły stres. Wystarczy jeden strzał gdzieś z boku i wszystkim palce na spuście się zaciskają. Tutaj chodzi o to, czy ja zginę, czy uda mi się z tej opresji wyjść. Pułkownik Czekierda liczy na to, że żołnierze zostaną sprawiedliwie osądzeni. Po cichu nie wierzy w to, że nasi wojskowi złamali prawo z premedytacją.