Dekarze, którzy pracowali na dachu kościoła św. Katarzyny w Gdańsku, zeznali, że opuścili świątynię na godzinę przed wybuchem pożaru; kiedy pojawił się ogień nie było ich w kościele, bo jechali do hurtowni.
Dzisiaj oprócz dekarzy przesłuchano też przeora; zbadano narzędzia robotników i nie podano na razie żadnej konkretnej wersji łącznie z zaprószeniem ognia przez robotników. Dalszy krok to ekspertyzy. Dochodzi jednak do kuriozalnej sytuacji ponieważ biegli policji i prokuratury nie wchodzą na pogorzelisko, ponieważ czekają na pisemne oświadczenie nadzoru budowlanego o stanie bezpieczeństwa budynku. Według słów miejskiego inspektora nadzoru budowlanego, ekspertyza będzie gotowa nie wcześniej niż za trzy tygodnie.
Już wczoraj policja dokonała oględzin elektronarzędzi, którymi pracowali dekarze, oraz dokładnie sprawdzili samochód, którym przyjechali do pracy. Miejsce obejrzała także prokurator prowadząca śledztwo. Jednak po kilku godzinach przesłuchań nikomu nie postawiono zarzutów.
Dziś prace prokuratorskie będą kontynuowane; biegli mają dokładnie zabezpieczyć wszystkie ślady. Na miejscu pojawią się eksperci z zakresu pożarnictwa, fizyko-chemii, a także policjanci z laboratorium kryminalistyki, sprawdzą m.in. instalację elektryczną.
We wczorajszym pożarze doszczętnie spłonął dach zabytkowej świątyni. Na szczęście udało się uratować wieżę i większość znajdujących się w środku zabytków. Z ogniem walczyło ponad 100 zastępów strażackich; akcja ratunkowa trwała 14 godzin.
Specjaliści od zabytków zastanawiają się, jak odbudować zniszczony zabytek. Swoją pomoc zaoferowało już Ministerstwo Kultury. Jedno jest pewne - potrzebne będą miliony złotych i dobra wola mieszkańców Gdańska.
Tej ostatniej zresztą – jak przekonał się nasz reporter – nie powinno zabraknąć. Urząd miasta albo karmelici, którzy są gospodarzami kościoła, powinni podać jakieś konto - sugeruje Andrzej Januszajtis, znawca historii Gdańska. A może zorganizować takie płatne SMS-y lub loterię. Gdańszczanie z pewnością nie zawiodą: