"Mateusz S. ruszył z piskiem opon, jechał bardzo szybko. Córka prosiła go, żeby zwolnił, bo spowoduje wypadek, on nie reagował" - zeznała dziś przed sądem w Szczecinie matka Adriany - partnerki sprawcy tragicznego wypadku w Kamieniu Pomorskim, w którym zginęło 6 osób. W drugim dniu procesu mężczyzny przesłuchiwany był także ojciec dziewczyny i policjanci wezwani w Nowy Rok na miejsce tragedii.

Matka Adriany opisała dziś na sali rozpraw między innymi przebieg wydarzeń bezpośrednio po tragicznym wypadku. W Nowy Rok, po tym jak pijany Mateusz S. zabił 6 osób w Kamieniu Pomorskim, zadzwoniła do córki, która była już wtedy w komisariacie policji. Płakała, mówiła, że Mateusz zabił ludzi. Siedziała na schodach we krwi - zeznała matka dziewczyny. Dodała, że córka prosiła swojego chłopaka, żeby zwolnił, ale ten nie reagował. Później Mateusz S. skręcił w prawo i wjechał w grupę ludzi.

Z kolei ojciec 27-latki zeznał, że według córki "Mateusz pędził przez miasto, bo być może chciał ją nastraszyć".

Jak dowiedziała się reporterka RMF FM Aneta Łuczkowska, Mateusz S. był wcześniej notowany za wykroczenia drogowe - potrącił między innymi strażnika miejskiego. Przesłuchani dziś policjanci poinformowali natomiast, że dziewczyna sprawcy zaraz po wypadku twierdziła, że celowo skręcił w prawo i wjechał na chodnik. Miała także powiedzieć, że wiedziała, iż S. jest pijany i żałuje, że wsiadała z nim do samochodu.

Biegły: Zaważyła prędkość

Sąd przesłuchał dziś także biegłego. Zdaniem Marka Młodożeńca, manewr, który wykonał Mateusz S., nie był spowodowany czynnikami zewnętrznymi - stanem technicznym samochodu czy pogodą. Ekspert szczegółowo opisał przebieg wypadku - wyjaśnił, że auto prowadzone przez pijanego kierowcę najpierw uderzyło w krawężnik prawym, a później lewym kołem. Dodał, że na jezdni nie było śladów hamowania, samochód nie wpadł też w poślizg.

W swojej opinii biegły stwierdził, że to kierowca podjął decyzję o skręceniu w prawo, nie wiadomo jednak dlaczego. Zdaniem Marka Młodożeńca, wpływu na wypadek nie miały progi zwalniające, zaważyła natomiast nadmierna prędkość. Gdyby w miejscu, gdzie doszło do wypadku, kierowca jechał dozwolone 50 kilometrów na godzinę, samochód nie przewróciłby się na dach. Według symulacji, samochód poruszał się z prędkością około 80 kilometrów na godzinę. 

"Wpadł w amok. Ciągle przyspieszał"

Wczoraj w sądzie zeznawała 27-letnia partnerka Mateusza S. Wyjaśniła, że w sylwestrową noc pokłóciła się ze swoim chłopakiem. Z zabawy wyszli osobno. O poranku spakowała walizki i chciała wrócić do domu rodziców. Mateusz S. pojawił się w ich wspólnym mieszkaniu około 11. Początkowo chciała poprosić ojca, by po nią przyjechał, ale - jak zeznała - nie mogła do niego zadzwonić. Dlatego poprosiła Mateusza S., żeby ją odwiózł.

Kiedy dojechali na miejsce, nie wysiała jednak z samochodu, ponieważ 26-latek krzyczał na nią i - jak powiedziała - wstydziła się przed rodzicami. Wtedy Mateusz S. gwałtownie ruszył. Im bardziej płakałam, tym bardziej przyspieszał - mówiła w sądzie dziewczyna. Później pijany kierowca wjechał w grupę ludzi idącą chodnikiem. Samochód koziołkował. Krzyczałam do Mateusza, czy żyje - relacjonowała kobieta.

Grozi mu 15 lat

Mateusz S. jest oskarżony o umyślne spowodowanie katastrofy w ruchu lądowym, zagrażającej życiu i zdrowiu wielu osób. Według aktu oskarżenia, mężczyzna miał 2,15 promila alkoholu we krwi, był pod wpływem amfetaminy i marihuany. Prowadził samochód bez okularów leczniczych, do czego był zobowiązany orzeczeniem lekarskim. Przekroczył też prędkość o co najmniej 30 kilometrów na godzinę. Grozi mu do 15 lat więzieni.

Do wypadku doszło w Nowy Rok. Samochód, którym kierował Mateusz S., wypadł z drogi i wjechał w grupę ludzi. Zginęło pięć dorosłych osób i jedno dziecko. Dwoje kolejnych dzieci trafiło do szpitala. Chłopiec, który w wypadku stracił rodziców, był w stanie ciężkim i wymagał opieki na oddziale intensywnej terapii, stan zdrowia dziewczynki był lepszy. Dzieci opuściły szpital na przełomie stycznia i lutego.

(bs)