Są zarzuty dla medyków z laboratorium in vitro w Policach. Poinformował o tym szczeciński Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy, który zakończył śledztwo w tej sprawie. Laborantów za nieprzestrzeganie procedur rozliczy Krajowa Izba Diagnostów Laboratoryjnych. W wyniku pomyłki kobieta urodziła nie swoje, ciężko chore dziecko.

Klinika z Polic spełniała tylko minimum wymogów stawianych przez Ministerstwo Zdrowia. Aż do końca nie dysponowała sprzętem, zalecanym przez ekspertów. Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Lekarzy potwierdził ustalenia dziennikarki RMF FM Anety Łuczkowskiej, że w Policach nie było systemu znakowania próbek kodem paskowym. Choć - po zaleceniach kupiono drugą cieplarkę (urządzenie, gdzie były przechowywane komórki jajowe) - to nie była ona używana. Ponadto zawiodły procedury.

Stworzono księgę procedur, która opisywała wszystkie algorytmy działań. Procedury były - w mojej ocenie - zbyt ogólne i mało szczegółowe. Przy pobieraniu komórek jajowych nie było m.in. konieczności opisywania probówek - podkreślał prowadzący śledztwo profesor Jacek Różański. 

Co działo się w Policach?

W praktyce wyglądało to tak, że - po pobraniu komórek jajowych od pacjentki - trafiały one do nieopisanych probówek. Do laboratorium zanosił je jeden z pracujących tam lekarzy. Z materiałem - sam na sam - zostawał laborant. Pracował sam, nikt go nie nadzorował, nikt nie sprawdzał, czy się nie pomylił, nikt mu nie patrzył na ręce. Wszystko odbywało się bez żadnej kontroli, przy czym w innych laboratoriach pracują przy tym dwie osoby - dodawał profesor Różański.

Laborant wyławiał z probówek komórki i umieszczał je na szalkach ze specjalnym podłożem. Szalki opisywał ręcznie - flamastrem i wstawiał do cieplarki, czyli urządzenia wielkości małej lodówki. Cieplarka w laboratorium była tylko jedna. W niej mieszały się komórki pobrane od kilku, a nawet kilkunastu kobiet. Były też szalki puste oraz materiał próbny, który nie nadawał się do zapłodnienia, bo był wybrakowany. 

Rzecznik stawia zarzuty

Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej nie potwierdził doniesień, że w dniu, kiedy doszło do zapłodnienia pomylonego jajeczka, podłoża szalek zostały zanieczyszczone, co mogło uszkodzić komórki jajowe. W dokumentacji laboratorium nie ma po tym śladu. O takiej sytuacji zawiadamiać miał jeden z laborantów. Nie udało się ustalić też najważniejszych kwestii: w którym z tych momentów doszło do zamienienia komórki jajowej, i który z pracowników za to odpowiada.

Rzecznik uznał jednak, że niektórzy lekarze mogli się wykazać zaniedbaniami. W piątek podpisał decyzję o przedstawieniu im zarzutów popełnienia błędu lekarskiego. Nie zdradza jednak, o których lekarzy chodzi.

Skierował też do Krajowej Izby Diagnostów Laboratoryjnych zawiadomienie o możliwości popełnienia wykroczenia zawodowego przez laborantów. Nie jest to jednoznaczne ze sprawą przed sądem dyscyplinarnym. Wszystkim pracownikom kliniki z Polic przysługuje odwołanie. Jeśli jednak doszłoby do procesu, grozi im nawet zakaz wykonywania zawodu.

Poczęte - w skutek pomyłki przy in vitro dziecko - urodziło się w sierpniu ubiegłego roku. Ma poważne wady genetyczne. Śledztwo w sprawie możliwości narażenia pacjentki i dziecka na ryzyko utraty zdrowia i życia prowadzi prokuratura, która sprawą zajęła się dopiero z polecenia sądu. Po ujawnieniu - fatalnej w skutkach pomyłki- laboratorium z Polic straciło rządowy kontrakt na refundowane z budżetu zabiegi sztucznego zapłodnienia.

(es)