Są nowe ustalenia w sprawie tragicznego wypadku, do którego doszło w miniony weekend pod Zawratem w Tatrach. Znaleziono tam ciała dwojga 42-latków z Bydgoszczy. Początkowo ratownicy TOPR przypuszczali, że coś ich wystraszyło i w pośpiechu opuścili swój namiot rozstawiony na przełęczy, nawet nie zakładając butów. Teraz okazuje się jednak, że to prawdopodobnie silny wiatr zrzucił ich wraz z namiotem na skały.
Zakopiańska prokuratura rozpoczęła śledztwo w sprawie. Jak mówi prokurator rejonowa Barbara Bogdanowicz ustalono, że para planowała nocleg w górach. Nie był to więc przypadkowy biwak. Zresztą oboje byli doświadczonymi sportowcami. Bartosz był znanym biegaczem, ultramaratończykiem. Jego koledzy z fejsbookowej grupy "Bydgoscy Biegacze" napisali o nim:
Bartek był współorganizatorem Biegów Puszczy Bydgoskiej. Zorganizował też w puszczy towarzyski Triathlon Łosia. Lubił ultramaratony górskie i kochał triathlon. Startował w wielu imprezach w naszej okolicy i w Polsce. Wystartował trzykrotnie w arcytrudnym triathlonie "HardaSuka" po Tatrach.
Na swoim profilu Bartosz zamieścił kilka zdjęć z tej wyprawy. Ostatnie 12 czerwca o 14.42. Podpisał je: "Tak po burzy przychodzi spokój". Ale to była dopiero pierwsza burza. Kolejna rozszalała się w nocy. Niestety tej drugiej już nie przeżyli.
Tak ten wypadek opisało Tatrzańskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe w swojej kronice:
Po godz. 7.47 do TOPR zadzwonił turysta idący z Hali Gąsienicowej na Zawrat informując, że u wylotu Zawratowego Żlebu natknął się na zwłoki mężczyzny. Tę informację potwierdza kolejny turysta. O godz. 9:00 po uzyskaniu stosownej zgody w tamten rejon startuje śmigłowiec. Z pokładu śmigłowca w pobliżu mężczyzny desantują się ratownicy, a śmigłowiec powraca do bazy.
Idący na Zawrat turyści informują o kolejnych zwłokach leżących w Zawratowym Żlebie. Znów startuje śmigłowiec. Na jego pokład w przygodnym lądowisku przy Centrali wsiadają 2 ratownicy i śmigłowiec leci do Zawratowego Żlebu. Z jego pokładu ratownicy dostrzegają leżące zwłoki i desantują się w pobliżu.
Okazuje się, że są to zwłoki kobiety. Śmigłowiec transportuje na przyszpitalne lądowisko zwłoki mężczyzny. Kolejny lot po zwłoki kobiety, które również przetransportowano na przyszpitalne lądowisko. Okazało się, że dwoje turystów dobrze wyposażonych, uczestników trudnych biegów i maratonów posiadających bardzo dobrą kondycję nocowało w namiocie na Zawracie, przy którym znaleziono porzucone raki, czekany i rzeczy osobiste.
W nocy z piątku na sobotę przez Tatry przechodziła silna burza połączona z intensywnym deszczem i wiatrem wiejącym z kierunku SE, który na Kasprowym W. osiągał prędkość przekraczającą 100 km na godzinę. Czy piorun uderzył w pobliżu turystów, a silny wiatr zrzuciły turystów do Żlebu, którym zsunęli się po stromych śniegach uderzając po drodze w wystające głazy, czy przebieg zdarzenia wyglądał inaczej? Rozwikłaniem tej zagadki zajmuje się prokuratura.
Po tym wpisie wiele osób zaczęło zastanawiać się, co mogło doprowadzić do śmierci dwóch doświadczonych turystów, dobrych sportowców. Pierwszy na miejscu wypadku był Paweł Idziak. To on przez przypadek odkrył zwłoki Bartosza.
Szedłem od strony Czarnego Stawu Gąsienicowego. Już w Zawratowym Żlebie znalazłem kask. Wtedy nie przyszło mi nawet do głowy, że tam może być jakaś ofiara, tylko pomyślałem, że komuś spadł i nie opłacało mu się po niego wracać. Poszedłem dalej i znalazłem aparat fotograficzny, który leżał w śniegu, i około sto metrów dalej leżało ciało.
Pan Paweł zobaczył także namiot, a właściwie to, co z niego zostało, bo był bardzo zniszczony. Leżał około stu metrów poniżej przełęczy. W promieniu 50 -100 metrów, w kilku miejscach porozrzucane były rzeczy osobiste i sprzęt turystyczny. Widział śpiwór, plecak. Drugiego ciała nie zauważył, zresztą do tego pierwszego też się nie zbliżał. Wezwał TOPR. Z daleka zauważył, że mężczyzna nie miał butów i był ubrany w bieliznę termoaktywną.
Na miejsce wypadku śmigłowcem przyleciał między innymi kierujący w tym dniu działaniami TOPR-u Jan Gąsienica Roj.
Miejsce wypadku wyglądało dość zaskakująco. Mieliśmy niejasne zgłoszenie czy jest jedno ciało czy dwa. Dopiero po dotarciu na miejsce okazało się, że są jednak dwa ciała. Było one w dużej odległości od siebie. Około 300 - 400 metrów. Od razu było wiadomo, że przyczyną śmierci obojga było uderzenie w kamienie z dużą prędkością w wyniku ześlizgnięcia się po śniegu - mówi.
Pozostawione ślady, rzeczy które znajdowaliśmy w górnej części żlebu, wskazywały na to, że biwakowali w namiocie na przełęczy. Później prześledziliśmy historię wiatrów wiejących tej nocy. Około drugiej, trzeciej w nocy ten wiatr na Kasprowym Wierchu osiągał około stu kilometrów na godzinę. Można domniemywać, że na przełęczy, gdzie jest wąskie siodło, ten wiatr mógł osiągnąć większą prędkość rzędu 120 km na godzinę. Tam tworzy się dysza, zawirowania powietrza. Mogło być to przyczyną tego, że namiot rozłożony na śniegu został porwany przez podmuch wiatru. Oni zostali porwani z tym namiotem, uderzyli w kamienie, wypadli z niego i ześlizgnęli się po śniegu. To są tylko przypuszczenia - tłumaczy.
Te przypuszczenia potwierdzają jednak także wstępne wyniki sekcji zwłok, jakie dotarły wczoraj do zakopiańskiej prokuratury. Według nich, nikt i nic innego nie przyczyniło się do śmierci turystów. Zginęli na miejscu na skutek urazów powstałych w czasie uderzenia z dużą prędkością o kamienie.
Podobnego wypadku w Tatrach nie przypominają sobie nasi ratownicy. Dwie dorosłe osoby dosłownie zdmuchnięte wraz z namiotem z przełęczy przez wiatr, to wydaje się niemal niemożliwe. Trudno sobie nawet taki scenariusz wypadku wyobrazić. Czy właśnie tak on wyglądał, pewnie ustali za kilka miesięcy prokuratura.
To byli wysportowani ludzie, sprawni i byle co z pewnością by ich nie zaskoczyło. Musiało się tam rozpętać piekło na tej przełęczy i to spowodowało ich upadek - mówi Jan Gąsienica Roj.