"Olbrzymi chaos, patologiczny brak higieny pracy, podważanie kompetencji pracowników na każdym kroku – zwykle na forum publicznym – oraz nieustające poniżanie ludzi. Myślę, że pan Andrzej nie jest w stanie uznać, że mamy już czasy, w których każdy pracownik ma prawo dopominać się o elementarny szacunek. Nie jest niewolnikiem" - mówi Onetowi o założycielu znanej firmy Sante jeden z jej byłych pracowników. Autorem wstrząsającego reportażu jest Janusz Schwertner.
Założyciel Sante - Andrzej Kowalski - jest zaliczany przez magazyn "Forbes" do grona 100 najbogatszych Polaków. Stał się ikoną polskiego biznesu. W wywiadach lubił podkreślać, że zaczynał od zera. W jednym z ostatnich ujawnił, że w 2019 roku przychód Sante może po raz pierwszy przekroczyć okrągły miliard złotych - czytamy.
Z artykułu dowiadujemy się, że biznesmen w serwisie gowork.pl (zawierającym opinie na temat pracodawców) przyjął ksywkę "Imperator A.K.". To tam wdawał się w dyskusje z byłymi pracownikami, którzy mają mu wiele do zarzucenia - m.in. mobbing i zastraszanie. Twierdzą też, że po odejściu z Sante pracownicy zapisują się do psychiatrów. Kowalski napisał na forum m.in., że jeśli komuś nie podobają się "stosunki międzyludzkie", jakie panują w Sante, to powinien zgłosić się do przełożonego, a nie informować o tym publicznie.
Dziennikarz współpracujący z Onetem dotarł do byłych pracowników firmy. Jeden z nich to pan Dariusz (imię zmienione), który na spotkanie z dziennikarzem przyszedł w towarzystwie innego doświadczonego pracownika. Obaj są po czterdziestce. Jeden z nich po odejściu z pracy korzystał z pomocy terapeutycznej: Nie jest łatwo w dwóch słowach określić to, do czego tam dochodzi - mówi. Jeśli miałbym spróbować nazwać rzeczy po imieniu, to wymieniłbym kilka grzechów głównych: olbrzymi chaos, patologiczny brak higieny pracy, podważanie kompetencji pracowników na każdym kroku - zwykle na forum publicznym - oraz nieustające poniżanie ludzi. Myślę, że pan Andrzej nie jest w stanie uznać, że mamy już czasy, w których każdy pracownik ma prawo dopominać się o elementarny szacunek. Nie jest niewolnikiem. W XXI wieku nie wolno stosować techniki: "zarządzanie przez jeb...", przepraszam za wyrażenie. Bo później efekty są takie, że dla dziesiątek ludzi pobyt w takiej firmie staje się traumą, z której trudno się wygrzebać - mówi Dariusz.
Inny z rozmówców - dawnych pracowników firmy - przyznaje, że przez stosowane w niej praktyki przeszedł załamanie nerwowe. Pan Andrzej stosował pasywną agresję. Wydzierał się na pracowników z wyższych stanowisk, ale na mnie nigdy nie podniósł głosu. Wmawiał mi, że jestem głupi i nic nie umiem. W nieskończoność. Mój terapeuta określił go jako jednostkę autorytarną i porównał do despotycznego ojca. Taki nie musi krzyczeć ani wyzywać. On każdego dnia sprowadza cię do parteru i mówi, że pragnie cię naprowadzić na właściwą drogę, bo chce dla ciebie dobrze - powiedział dziennikarzowi.
Kolejny były pracownik wspomina: W tej firmie od razu widać, co się dzieje. Uderzyło mnie to, że ludzie są tak bardzo zestresowani, rzadko rozmawiają, nie śmieją się. Czasami panuje grobowa cisza. Jak pana Andrzeja nie ma w pracy i presja jest mniejsza, to dopiero widać ulgę na twarzach. Inny wspomina, że założyciel firmy pisał w mailach: "Ona jest głupia i się na niczym nie zna". Na przykład o kierowniczce jednego z działów. Następnie słał tę wiadomość do innych kierowników, żeby ośmieszyć ją w oczach reszty.