Nie będzie odwołania do Boga ani do zapisów z polskiej konstytucji w preambule do konstytucji Unii Europejskiej. Tak zadecydowało dzisiaj Prezydium Konwentu Europejskiego.

Proponowana formuła jest wyjątkowo zawiła i skomplikowana. Odwołuje się między innymi do dziedzictwa kulturowego, religijnego i humanistycznego Europy, cywilizacji greckiej i rzymskiej, prądów filozoficznych Oświecenia oraz centralnej roli jednostki ludzkiej i jej niezbywalnych praw.

Decyzja ta może być więc uznana za porażkę polskich delegatów. Jest to jednak porażka nieco na własne życzenie, bo tak naprawdę w Polacy w Brukseli wcale nie zabiegali o odwołanie do Boga czy zapisy z polskiej Konstytucji. Z wyjątkiem jednego senatora - Edmunda Wittbrodta z opozycji, z Bloku Senat 2000 - nikt nie zgłaszał formalnie takich wniosków czy poprawek. Nie było przecież w tej sprawie stanowiska rządu czy Sejmu.

Co innego nasi delegaci mówili w kraju, co innego w Brukseli. W Polsce – na potrzeby opinii publicznej i Kościoła, którego poparcie było tak ważne przed referendum - sprawiali wrażenie, że bronią takich zapisów. Np. Józef Oleksy w marcu w Gnieźnie wobec biskupów zapewniał, że delegaci będą w tej sprawie mówić jednym głosem i popierać zapisy z polskiej konstytucji.

Jednak w Brukseli było już zupełnie inaczej. Oleksy zaproponował w swojej poprawce, aby tylko odnieść się do wymiaru duchowego, a przedstawicielka rządu – Danuta Hübner – mówiła jedynie o nawiązaniu do wartości religijnych.

Tak naprawdę zdanie z naszej konstytucji lansował – poza Wittbrodtem – rząd włoski, parlament Słowacji oraz europejscy chadecy. Polscy delegaci nie mieli żadnej strategii, nie mówili jednym głosem, tak więc trudno się dziwić, że ponieśliśli porażkę. Z drugiej strony trudno to nawet nazwać porażką, jeśli wziąć pod uwagę, że nikomu tak naprawdę nie zależało na Bogu w unijnej konstytucji.

FOTO: Archiwum RMF

06:55