Zmasowane uderzenie lotnicze niewidzialnych bombowców na centra dowodzenia, łączności oraz komunikacji, a po 10 dniach atak ok. 80 tys. żołnierzy – tak, zdaniem "Washington Times", będzie wyglądał początek operacji militarnej USA w Iraku. Jeśli Saddam Husajn nie przyjmie rezolucji ONZ nr 1441, pierwsze amerykańskie rakiety spadną na Irak już w grudniu.
Amerykański dziennik powołuje się na opracowane w Pentagonie plany ujawnione przez anonimowe źródła wojskowe. Według nich w rejonie Zatoki Perskiej ma być ok. 250 tys. żołnierzy marines, lotnictwa, piechoty i marynarki wojennej; na ziemie irackie wkroczy ich od 60 do 80 tys. W bazach w Turcji, Kuwejcie i Katarze pozostaną tysiące żołnierzy na wypadek, jak pisze dziennik, "niespodziewanego oporu".
Operacja ma pójść gładko. Przez pierwszych 10 dni amerykańskie lotnictwo
zniszczy bazy irackiej obrony powietrznej, centra dowodzenia i komunikacji oraz największe zgrupowania sił Saddama Husajna. Kluczowa rola ma przypaść niewidzialnym bombowcom B-2, myśliwcom F-117 i pociskom manewrującym Tomahawk.
Kolejnym etapem ma być inwazja lądowa. Wg "Washington Times" Pentagon zamierza przerzucić jak najwięcej wojska drogą powietrzną. Na odległych terenach Iraku Amerykanie mają założyć bazy, z których będą prowadzili ataki na irackie cele, posuwając się w stronę Bagdadu.
Amerykanie chcą uniknąć walk miejskich, bo zbyt wiele mogłoby być ofiar cywilnych. Sam Saddam Husajn miałby być zmuszony do ucieczki z Bagdadu; Amerykanie liczą, że będzie to tym łatwiejsze, że wielu irackich generałów przejdzie na ich stronę.
06:00