Pilot szybowca, który rozbił się wczoraj w Olsztynie, tuż przed tragicznym zdarzeniem próbował użyć zamontowanego w maszynie silnika. Jak wstępnie ustalili przedstawiciele Komisji Badania Wypadków Lotniczych, silnik był wysunięty, ale nie był włączony. Co może oznaczać, że do uruchomienia silnika, który pozwoliłby na bezpieczne wylądowanie, zabrakło dosłownie sekund. To jednak będzie jeszcze wyjaśniane.
Komisja bada dzisiaj szczątki szybowca, który roztrzaskał się wczoraj w Olsztynie. Jeśli potwierdzi się informacja o wysuniętym silniki, będzie to oznaczać, że tylko kilku sekund zabrakło, by uniknąć katastrofy. Z ustaleń ekspertów wynika także, że pogoda była dobra, ale wiał dość silny wiatr, który utrudnił podejście do lądowania.
Specjaliści podczas swojego dochodzenia zajmie się też sprawą wysokości drzew rosnących na ścieżce podejścia do lotniska. Według wiceprzewodniczącego komisji Andrzeja Pussaka, który kieruje zespołem pracującym w Olsztynie, te drzewa mogą okazać się zbyt wysokie. Tu jednak będzie potrzebna dokładniejsza analiza, która wykaże, czy mieszczą się w limitach dopuszczanych przez prawo lotnicze.
Komisja chce zakończyć działania w Olsztynie do jutra, później będzie analizowała zebrane materiały. Ostateczny raport - najwcześniej za kilka miesięcy. Dziś o godzinie 13 ma rozpocząć się sekcja zwłok pilota, który zginął w katastrofie szybowca.
Do tragedii doszło wczoraj przed południem. Szybowiec, podchodząc do lądowania, runął na drzewa i spadł ok. 200 metrów od pasa lotniska. Feralny lot był bardzo krótki - trwał tylko 20 minut.
Za sterami siedział doświadczony, 48-letni pilot. Kiedy na miejsce katastrofy przyjechały służby ratownicze, był nieprzytomny. Mimo reanimacji, nie udało się go uratować.
W akcji ratunkowej brało udział kilka zastępów straży pożarnej, policja oraz pogotowie. Lotnisko Dajtki jest oddalone od centrum Olsztyna o ponad cztery kilometry. Należy do aeroklubu warmińsko-mazurskiego. Działają tam sekcje: paralotniarstwa i spadochroniarstwa.