W Polsce prawo nie chroni ofiar mobbingu w pracy, a sądy nie potrafią prowadzić takich spraw. Na korzystny wyrok może liczyć tylko kilka procent poszkodowanych pracowników. O sprawie pisze czwartkowa "Gazeta Wyborcza".
Dziennik przytacza mnożące się przykłady mobbingu, czyli prześladowania pracowników.
Konsultantki kosmetyczne mają problem z wychodzeniem do toalety. Niektóre się zastanawiają, czy kupić sobie pieluchy dla dorosłych - czytamy m.in. w gazecie.
"Gazeta Wyborcza" cytuje też pracownica jednego ze sklepów wolnocłowych na lotnisku Okęcie: Nie możemy ze sobą rozmawiać, to jedno z najcięższych przewinień - po "beznamiętnym gapieniu się w podłogę".
Dziennik podkreśla, że mimo wielu podobnych naruszeń na wokandach spraw o mobbing jest zaskakująco mało. W ubiegłym roku sądy rozpatrzyły łącznie 14 mln spraw, tych związanych z mobbingiem było tylko 603. Wyroku na swoją korzyść doczekało się ledwie 25 poszkodowanych pracowników (ok. 4 proc.) - czytamy.
Gazeta zastanawia się, dlaczego korzystnych rozstrzygnięć jest tak mało. Pracownicy sami muszą dowieść, że są ofiarami prześladowania. To trudne,
bo np. do składania zeznań nie kwapią się koledzy z pracy. Obawiają się, że pracodawca ich zwolni, a prawo ich nie ochroni - mówi "Wyborczej" mec. Piotr Wojciechowski, ekspert prawa pracy.
Bardziej kategoryczny w ocenie jest mec. Waldemar Gujski. Twierdzi, że w Polsce skutecznej ochrony przed mobbingiem po prostu nie ma. Rzeczywiście, absurdów nie brakuje. Na przykład pracownik, który chce dochodzić odszkodowania przed sądem pracy, najpierw musi złożyć wypowiedzenie. Jeśli pracodawca go ubiegnie i zwolni, zamknie mu tym samym drogę do odszkodowania - pisze "Wyborcza".
(mal)