Krakowscy lekarze walczą o życie dwulatka znalezionego rano na mrozie w małopolskich Racławicach. Chłopiec wyszedł z domu i przez kilka godzin przebywał na zewnątrz. Kiedy go znaleziono, temperatura jego ciała wynosiła zaledwie 12 stopni. Informację o tym zdarzeniu dostaliśmy na Gorącą Linię RMF FM.
Zaginięcie dziecka zgłosiła rano babcia, pod której opieką był dwulatek. Na poszukiwanie chłopca wyruszyli policjanci i strażacy. Po godzinie, około godziny 8 wyziębione dziecko odnaleziono nad rzeką, 600 metrów od domu.
Według ustaleń policji, wieczorem rodzice zostawili dwulatka pod opieką babci. Nie wiadomo, co stało się w nocy. Kobieta trafiła na oddział psychiatryczny i nie można jej przesłuchać. Pod opieką psychologów są także rodzice chłopczyka.
Gdy policjanci znaleźli chłopca, miał na sobie tylko piżamę. Funkcjonariusz, który go odnalazł, pobiegł do najbliższego domu i tam w ciepłym pomieszczeniu rozpoczął reanimację. Wezwano pogotowie, które przewiozło malucha do szpitala w Prokocimiu.
Naszą decyzją został w trakcie resuscytacji przewieziony na blok operacyjny bezpośrednio z karetki pogotowia, tak żeby wszczepić układ pozaustrojowego leczenia, czyli dać możliwość napędzenia krwi i ogrzewania pozaustrojowego od 6 do 9 stopni na godzinę. Policjanci rozpoczęli akcję resuscytacyjną, później przejęli ją ratownicy z zespołu medycznego. Helikopter niestety nie mógł tam dolecieć. Rozpoczęto natychmiastową koordynację do spraw leczenia hipotermii, zespół przygotował się w szpitalu Prokocimiu - mówi nam Tomasz Darocha z Centrum Leczenia Hipotermii Głębokiej ze szpitala Jana Pawła II w Krakowie.
Ten pacjent miał 12 stopni temperatury. Najniższa temperatura na świecie osoby uratowanej to było 13,7 - dodaje. Trzeba być umiarkowanym optymistą, jeżeli chodzi o status neurologiczny, status stabilności układu krążenia czy układu oddechowego. Robimy wszystko, żeby takich pacjentów ratować - tłumaczy dr Darocha.
Taki pacjent ze stałą hipotermią głęboką ma implantowany układ pozaustrojowy, czyli kaniuluje się część żylną i część tętniczą, wprowadza się specjalny system rur, następnie wyprowadzamy krew na zewnątrz, nadajemy jej energię kinetyczną, przechodzi ona w przez oksygenator i tam jest wymiana gazowa pozaustrojowa i ogrzewamy tę krew od 6 do 9 stopni na godzinę i tym samym z powrotem ta krew, już natleniona, z odpowiednią temperaturą i odpowiednim napędem, czyli energią kinetyczną, wraca do układu tętniczego. Jesteśmy w stanie, dzięki tej metodzie zabezpieczyć układ krążenia, układ oddechowy oraz aktywnie leczyć hipotermię - tłumaczy.
Dziecko następnie będzie w granicach 32 stopni kwalifikowane do tzw. hipotermii terapeutycznej i przez najbliższe 24 godziny leczone tę metodą, utrzymując specjalnie tą niską temperaturę, czyli 32 stopnie, ale musi być wyprowadzone z tak głębokiego stanu, jakim jest hipotermia głęboka. Miejmy nadzieje, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, że uda się to dziecko uratować. Zobaczymy jak będzie wyglądać jego status neurologiczny i krążeniowy i oddechowy. Wszystko jeszcze przed nami, to jeszcze długie dni leczenia i walki specjalistów ze szpitala w Prokocimiu - podkreśla dr Darocha.
Prof. Janusz Skalski, kardiochirurg ze szpitala dziecięcego w Krakowie Prokocimiu, podkreśla, że bardzo trudno jest mówić o stanie chłopczyka. Nie wiemy, jakie szkody powstały w narządach wewnętrznych. Mogę powiedzieć na tym etapie tyle, że wiemy, że jego narządy wewnętrzne mogły bardzo ucierpieć - zaznacza prof. Skalski. Przez kilka dni będzie podłączony do aparatury sztucznego płucoserca. Będziemy kontrolować wszystkie jego organy wewnętrzne i stan ogólny, który na tym etapie jest po prostu nie do określenia - mówi.
Prof. Skalski tłumaczy, że w przypadku znalezienia tak wychłodzonego dziecka, należy je pozostawić w tej temperaturze, w jakiej jest. To najlepsza ochrona dla narządów wewnętrznych, przede wszystkim dla mózgu. Serce zaczęło pracować, ale to jest nie wszystko. Nerka zaczęła pracować, tym się cieszymy, ale będziemy spokojniejsi dopiero, gdy przekonamy się, co do tego, w jakim stanie jest ośrodkowy układ nerwowy. To jest niewiadoma i wręcz byłoby wielkim nietaktem w stosunku do rodziny, gdybyśmy się pochopnie wypowiadali na ten temat. To jest wielkie nieszczęście dla rodziny, trzeba ich zrozumieć - podkreśla prof. Skalski.