Co najmniej 5 Palestyńczyków i 2 izraelskich żołnierzy zginęło w starciach w Strefie Gazy. 10 Palestyńczyków, w tym 6 policjantów, zostało ciężko rannych. W nocy izraelskie czołgi wjechał do strefy, by zniszczyć zakłady, w których Palestyńczycy produkują rakiety Kassem. Wczoraj po raz pierwszy tego rodzaju pociski uderzyły w izraelską miejscowość Sderot. Trzy osoby zostały ranne.
Zdaniem armii izraelskiej, rakiety zostały wystrzelone z terytorium Strefy Gazy. Celem porannych środowych operacji były palestyńskie miejscowości Beit Hanun oraz Chan Junis. Do najpoważniejszych bezpośrednich starć - i największej liczby ofiar - doszło w rejonie miejscowości Chan Junis. Tam właśnie w strzelaninie zginęło dwóch spośród pięciu zabitych rano Palestyńczyków i dwóch izraelskich żołnierzy. Izraelskie kanonierki ostrzelały również pozycje palestyńskich straży przybrzeżnych i policji na północy Strefy.
Szef organizacji Al-Fatah (odpowiedzialnej za wiele ataków terrorystycznych) na Zachodnim Brzegu Jordanu, Marwan Barguthi, wezwał Palestyńczyków do ataków na izraelskie posterunki na drogach, podkreślając, że "żaden z żołnierzy nie powinien czuć się bezpieczny". Na słowa Barguthiego - odpowiedziała izraelska armia - zginęło trzech Palestyńczyków - między innymi policjant, którego samochód trafiła izraelska rakieta.
Krzysztof Mroziewicz, publicysta tygodnia "Polityka" obawia się wybuchu konfliktu na skalę regionalną. "Ta napięta sytuacja może doprowadzić do wojny między Izraelem a Syrią, chyba, że wcześniej wybuchnie wojna między Pakistanem a Indiami. Tam jest podobny problem" - wyjaśnia Mroziewicz. Jak dodaje - Izrael nie może obciążać odpowiedzialnością za zamachy wyłącznie Jasera Arafata. "Nie bez winy jest premier, Ariel Szaron":
foto Archwium RMF
09:40