To jeden z wielu głosów w UE, który jeszcze niczego nie przesądza - tak w polskim parlamencie komentowano wypowiedź unijnego urzędnika. Jak dowiedziało się RMF, dyrektor generalny ds. poszerzenia UE Eneko Landaburu przewiduje półroczne "opóźnienie" w przyjęciu nowych krajów – we wspólnocie znaleźlibyśmy się 1 lipca 2004 roku.

Według Landaburu Polska nie wejdzie do UE 1 stycznia 2004 roku, ale prawdopodobnie pół roku później. Opóźnienie wynika przede wszystkim z niezwykle napiętego kalendarza negocjacji, a część bardzo trudnych rozmów (np. w sprawie finansów) jeszcze się nie rozpoczęła. Drugim powodem – zdaniem Landaburu - są skomplikowane procedury ratyfikacyjne w niektórych krajach UE.

Wiceprzewodniczący komisji europejskiej Janusz Lewandowski uważa, że nasi negocjatorzy powinni robić swoje: W tej chwili ważniejsza jest nasza własna strategia - konsekwentna i terminowa - i spora cierpliwość w wysłuchiwaniu różnych sygnałów płynących z Brukseli.

Robert Smoleń, rzecznik klubu SLD, uważa, że oświadczenie Landaburu niczego nie przesądza: Będziemy zabiegać o to, by była to data, którą sobie wyznaczyliśmy. Te rozmowy cały czas trwają. To, że urzędnicy tak mówią, nie oznacza, że tak będzie - twierdzi Smoleń.

Zdaniem głównego negocjatora Polski z Unią Europejską Jana Truszczyńskiego od dawna było wiadomo, że proces ratyfikacyjny, w tym czy innym kraju członkowskim, może się przedłużyć. Ocenił, że są rozmaite scenariusze i rozmaite możliwości.

rys. RMF

06:35