Legnicka policja wznowiła śledztwo ws. zaginięcia dziecka 26 lat temu. Półtoraroczna dziewczynka zniknęła wtedy z wózka stojącego przed apteką.
16 lipca 1994 roku dziadkowie zabrali gorączkujące dziecko do lekarza. Po drodze spotkali ojca dziewczynki. Poszli do apteki zrealizować receptę, pozostawiając Monikę pod opieką taty. Wtedy widzieli dziecko po raz ostatni. Ojciec z córką zniknęli. Matka dziecka była wtedy u znajomej.
Przez lata trwały poszukiwania małej Moniki oraz jej ojca, który zapadł się pod ziemię. Policja szukała mężczyzny, który przez długi czas był nieuchwytny. Wystawiono za nim międzynarodowy list gończy. W końcu udało się go ująć w 1998 roku na terenie Austrii. Po przewiezieniu do Polski mężczyzna ponownie uciekł. Przez kilka kolejnych lat znowu nie można było go odnaleźć. Dopiero w 2008 roku mężczyzna ponownie pojawił się w Polsce. Wtedy też rozpoczął się jego proces.
Na początku mężczyzna nie przyznawał się do winy. Wcześniej jednak w trakcie składania zeznań w prokuraturze stwierdził, że sprzedał dziewczynkę za 20 milionów starych złotych. Potem wielokrotnie zmieniał zeznania. Od 2013 roku odbywa karę 15 lat pozbawienia wolności za uprowadzenie i sprzedaż dziecka.
Skontaktowała się z nami 27-letnia osoba z zagranicy, która twierdzi, że jest dziewczynką z Legnicy, która zniknęła w 1994 roku - poinformowała mł. aspirant Jagoda Ekiert z legnickiej policji. Kobieta niedawno dowiedziała się, że jest osobą adoptowaną i zaczęła poszukiwać swej prawdziwej tożsamości. Na jednym z portali o osobach zaginionych natknęła się na sprawę z Legnicy. I twierdzi, że odpowiada rysopisowi - wyjaśniła.
Aby potwierdzić lub wykluczyć pokrewieństwo, konieczne będzie porównanie materiału genetycznego. Jak poinformowała Ekiert, ku temu zmierzają działania policji we wznowionym śledztwie.
Na razie nie pobrano jeszcze materiału genetycznego od matki zaginionej dziewczynki, ponieważ pracuje ona w Niemczech, a z powodu koronawirusa jej przyjazd do Legnicy jest utrudniony. Ma to jednak nastąpić w ciągu kilku tygodni.