Wicepremier Ludwik Dorn odtajni akta dotyczące tak zwanej inwigilacji prawicy w latach ’90. Może to być bomba z opóźnionym zapłonem, bo sprawa dotyczy działań policji politycznej w kręgach legalnie działających partii: prawicowych takich jak PC Jarosława Kaczyńskiego oraz działacza lewicy Piotra Ikonowicza z PPS.
Na razie jednak Temida zajęła się tylko jednym pracownikiem tego urzędu. Jan L., w którego szafie znaleziono kilkaset nieewidencjonowanych dokumentów został oskarżony o przekroczenie uprawnień. Pytanie czy tylko on zawinił?
Jeżeli pułkownik L. jest w sprawie inwigilacji prawicy jedynym oskarżonym, to znaczy że cały UOP nie miał z nią nic wspólnego. Czyli jeden pułkownik mógł w Polsce prowadzić prywatną wojnę z kilkoma legalnymi i obecnymi w parlamencie partiami politycznymi przy pomocy państwowego aparatu bezpieczeństwa.
Działania prowadzone przeciwko partiom politycznym zresztą też nie okazują się czymś karygodnym w świetle prawa, bo karygodne jest jedynie przekraczanie uprawnień polegające na ich przygotowywaniu. A tego właśnie dotyczy oskarżenie.
Ta nieubłagana logika prawa stanowi też pewnie, że jeżeli oprócz przełożonych i podwładnych oskarżenie z jakichś powodów nie objęłoby też samego pułkownika L. – za sprawę inwigilacji prawicy pełną odpowiedzialność powinna ponieść jego… szafa i to ją należy zamknąć.