Trzech oskarżonych w procesie dotyczącym morderstwa premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji będzie odpowiadać z wolnej stopy. Dwaj z nich mogą opuścić areszt, poza Dariuszem S., który w areszcie odbywał karę w innej sprawie. Sąd Okręgowy w Warszawie zdecydował o zamianie aresztu tymczasowego na policyjny dozór, zakaz kontaktu z innymi oskarżonymi i świadkami oraz zakaz opuszczania kraju.
Sąd Okręgowy w Warszawie zwalnia z aresztu tymczasowego byłych członków tak zwanego gangu karateków. Chodzi o proces dotyczący zabójstwa byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony.
Według prokuratury Robert S. miał zamordować małżeństwo, Dariusz S. i Marcin B. oskarżeni są o współudział w zbrodni.
Wobec całej trójki areszt w związku z tą sprawą stosowany był przez ponad trzy lata.
Sąd argumentuje swoją decyzję coraz słabszą - w miarę trwającego od roku procesu - wiarygodnością dowodów i przewlekłością dotychczasowego aresztu.
W dodatku, ponieważ oskarżeni złożyli już zeznania, zdaniem sądu, nie ma obaw matactwa.
Prokuratura już zapowiedziała odwołanie od decyzji sądu. "Nie podzielamy tego stanowiska i planujemy tę decyzję zaskarżyć" - oświadczyła Katarzyna Płończyk z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.
"Decyzja podjęta przez sąd z urzędu jest zaskakująca" - czytamy w oświadczeniu krakowskiej prokuratury przesłanym do naszej redakcji - "Decyzja Sądu Okręgowego w Warszawie oznacza, iż oskarżeni o zbrodnię zabójstwa, w tym jeden z nich o zabicie czterech osób i usiłowanie pozbawienia życia kolejnej osoby, opuszczą areszt śledczy i będą odpowiadali z tzw. "wolnej stopy". Jest tym bardziej zaskakująca, że sąd wydał ją, mimo że żaden z oskarżonych nie składał wniosku o uchylenie tymczasowego aresztowania, a prokurator złożył do sądu wniosek o przedłużenie tymczasowego aresztowania wobec wszystkich oskarżonych".
Obrońcy nie chcieli komentować decyzji sądu.
Oskarżeni powinni dziś opuścić areszt, poza Dariuszem S., który w areszcie odbywał karę w innej sprawie.
Robert S., Marcin B. i Dariusz S. to członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 1993-1995 dokonał kilkudziesięciu wyjątkowo brutalnych napadów rabunkowych w całej Polsce.
Robertowi S. zarzucono również dokonanie 18 stycznia 1991 roku w Gdyni zabójstwa małżeństwa S. oraz usiłowanie 12 września 1993 r. w Izabelinie zabójstwa mężczyzny.
Decyzją warszawskiego sądu zdziwiony jest Janusz Kaczmarek - pełnomocnik części pokrzywdzonych w procesie o zabójstwo małżeństwa w Gdyni.
Według niego, rozstrzygnięcie zezwalające oskarżonym odpowiadać z wolnej stopy może oznaczać, że trzeba się liczyć z tym, że sąd nabrał wątpliwości co do winy trzech oskarżonych mężczyzn.
"Inny wniosek nie przychodzi mi do głowy, bo chodzi o mężczyzn z groźnego gangu karateków, którzy odpowiadają w sumie za zabójstwa czterech osób. Moje doświadczenie mówi mi, że w tego typu sytuacji należałoby spodziewać się wyroku, który nie oscylowałby w kierunku pójścia w stosunku do sprawców, że są winni tych zabójstw" - stwierdził Kaczmarek w rozmowie z dziennikarzem RMF FM.
Prawnik obawia się też, że oskarżeni na wolności będą ustalać między sobą wersje - a robili to we wcześniejszych procesach, mimo że siedzieli za kratami. Do tego - jak twierdzi - mogą zastraszać innych świadków.
Do napadu rabunkowego na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku.
Według prokuratury, w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną.
Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska-Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience.
Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, 5 złotych monet oraz damski zegarek.
Prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu.
Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił. Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i ją zastrzelił.