Dwóch mężczyzn zakłóciło początek posiedzenia Sądu Najwyższego, który ma orzec o ważności wyborów prezydenckich. Sąd uspokajał mężczyzn, którzy głośno protestowali przeciwko rozprawie. O 10.45 wznowiono posiedzenie.

Protestujący domagali się rozpatrzenia odwołań od postanowień sądu o nieuznaniu protestów wyborczych. Jeden z nich przekonywał, że nierozpatrzenie odwołań narusza art. 176 konstytucji, który mówi, że "postępowanie sądowe jest co najmniej dwuinstancyjne".

Pozbawiono mnie prawa do odwołania, do bezstronnego sądu, do jawnego sądu, to skandal - krzyczał. Jak mówił, uchwała Sądu Najwyższego będzie dotknięta wadą nieważności, bowiem całe postępowanie sądowe jest dotknięte wadą nieważności. Zarzucał też prokuratorowi generalnemu, że nie poinformował społeczeństwa, że Bronisław Komorowski popełnił przestępstwa urzędnicze. Jest to skandal nad skandale - wykrzykiwał.

Sąd uspokajał mężczyzn. Ostrzegał, że będą usunięci z sali, jeśli nadal będą zakłócać porządek. Ostatecznie ogłoszono przerwę do godz. 10.45; salę opuścili wszyscy z wyjątkiem jednego z protestujących, który wyszedł po chwili w eskorcie policji.

Rozprawę wznowiono po przerwie. Przebiegła już bez zakłóceń. Przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Stefan Jaworski i Prokurator Generalny Andrzej Seremet wnioskowali o stwierdzenie ważności wyboru Bronisława Komorowskiego na prezydenta.

Do sądu wpłynęło 378 protestów wyborczych: 131 sąd pozostawił bez dalszego biegu; w stosunku do 233 protestów sąd wydał opinię, że zarzuty w nich zawarte nie były zasadne. 14 protestów zostało uznanych jako zasadne, ale bez wpływu na wynik wyborów.