Już po raz drugi w ciągu niespełna miesiąca Aleksander Kwaśniewski odwiedził Amerykę. Tym razem głównie po to, by powiedzieć „do widzenia” gospodarzowi Białego Domu.
Aleksander Kwaśniewski określenie „amerykański sen” potraktował bardzo poważnie. Nie pojechał tam wypoczywać czy zwiedzać, ale pracować. Spotkania na uniwersytetach już się opłaciły: Na pewno skorzystam z któregoś z amerykańskich zaproszeń na czas jakiś. To jest wręcz przesądzone.
Na wykładach i ucieczce przed polską - w perspektywie mało przyjemną - przyszłością jednak się nie skończy. Prezydent marzy dalej, a w marzeniach pojawia się George W. Bush na białym koniu:
Może później gdzieś w Teksasie spotkamy się jako byli prezydenci na koniach, albo inaczej. To „inaczej” brzmi bardzo frapująco. Na razie skończyło się jednak na pamiątkowym pudełku na pióra i z dumą pokazywanym menu pożegnalnego lunchu z autografami lokatorów Białego Domu.