Kilkanaście minut po 23 funkcjonariusze ABW i prokurator odstąpili od czynności w redakcji tygodnika "Wprost". Tuż po godz. 20 rozpoczęło się tam przeszukanie. Adwokat "Wprost" zapowiedział już zaskarżenie decyzji w tej sprawie.
Po wyjściu ABW i prokuratora Sylwester Latkowski podziękował wszystkim dziennikarzom za zaangażowanie i pomoc. Podkreślił, że redakcja sukcesywnie będzie publikować kolejne fragmenty taśm. Następnie poprosił o możliwość krótkiego spotkania się z zespołem redakcyjnym.
"Myślę, że wejdą jeszcze raz w nocy" - napisał na Twitterze przed północą jeden z dziennikarzy tygodnika, Michał Majewski.
Później Majewski zamieścił jeszcze symboliczne zdjęcie z gabinetu red. naczelnego. Widać na nim walizkę, którą zostawili funkcjonariusze ABW.
Około 22:30 redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski poinformował, że policja zagroziła użyciem siły, jeśli dobrowolnie nie zgodzi oddać się komputera oraz nagrań zapisanych na dysku twardym. Kilkadziesiąt minut później stwierdził, że te groźby zostały spełnione i użyto wobec niego siły. Mimo to zachował swój laptop i pendrive. Jeżeli prokurator Seremet nie zatrzyma tych działań, to oni to zrobią. Teraz odeszli - wrócą; nikt nie będzie tu koczował. Na pewno udało im się jedną rzecz zrobić - zdemolowali redakcję, odebrali nam jeden dzień pracy nad śledztwem dotyczącym tzw. afery podsłuchowej - mówił naczelny tygodnika.
Późnym wieczorem w redakcji "Wprost" zgromadziło się w sumie kilkudziesięciu policjantów - w tym również nieumundurowanych - i około 100 dziennikarzy z innych redakcji. Niedługo po wyjściu ABW budynek opuścili także policjanci.
Po wydarzeniach w redakcji "Wprost" swoją konferencję prasową zapowiedział premier Donald Tusk. Spotkanie z dziennikarzami zaplanowano na godz. 8 w czwartek. Odbędzie się w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
W związku z zaistniałą sytuacją, tj. eskalacją konfliktu, w szczególności zagrożeniem dla bezpieczeństwa i zdrowia prokuratorów i funkcjonariuszy ABW wykonujących czynności przeszukania w siedzibie redakcji oraz brakiem prawidłowego i realnego zabezpieczenia pracy tychże przez obecnych na miejscu funkcjonariuszy Policji, prokuratorzy zmuszeni byli odstąpić od kontynuowania zadań służbowych - poinformowała w oficjalnym komunikacie Renata Mazur, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga w Warszawie
Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video
Prokuratura zapewnia, że przeszukanie i wcześniejsza wizyta ABW w redakcji "Wprost" są zgodne z prawem. Śledczy, zgodnie z przepisami, zażądali wydania dowodu popełnienia przestępstwa - twierdzi rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga Renata Mazur. Nasze decyzje o wezwaniu do wydania nagrań i późniejsza decyzja o przeszukaniu w redakcji mają na celu tylko i wyłącznie uzyskanie dowodów w sprawie. Nie mamy zamiaru uzyskiwania danych informatorów, ani naruszania jakiejkolwiek dziennikarskiej tajemnicy - zapewniła Mazur.
Śledczy twierdzą, że nie było żadnego blokowania pracy redakcji, a utrudnienia w pracy to skutek niezgodnej z prawem odmowy wydania dowodu popełnienia przestępstwa. Mazur twierdzi, że nośniki muszą być poddane badaniom, niezależnie czy to kopia, czy oryginał. Odmowę redakcji uznała za "całkowicie niezrozumiałą". Zapewniła, że prokuratura nie miała na celu poznania tajemnicy dziennikarskiej.
Prokurator podjął decyzję o wydaniu postanowienia o żądaniu wydania rzeczy. Przepis Kpk mówi wprost, że prokurator żąda od osoby, która posiada materiał, dowód, dokument, a mówimy przecież o dowodzie przestępstwa, prokurator żąda wydania takiej rzeczy - wyjaśniła Mazur. Kodeksowi postępowania karnego nie są znane grzeczne pisma, które proszą o przekazanie do dyspozycji, jeżeli chodzi o dowód przestępstwa - dodała.
Drugim powodem, dla którego takie postanowienie zostało wydane, jest fakt, iż wobec przedmiotu tego postępowania, aby uniknąć zarzutu jakiejkolwiek manipulacji - próby dogadania się z dziennikarzem, prokurator uznał, że to jest jedyna - zresztą jedyna dopuszczalna przez kodeks - forma uzyskania dowodu przestępstwa w sprawie - argumentowała prokurator.
Jako trzeci powód Mazur podała, że prokuratorowi zależy na zabezpieczeniu samych nośników nagrań, ponieważ stanowią one dowód przestępstwa i powinny zostać poddane badaniom. Całkowicie niezrozumiała jest dla nas reakcja redakcji "Wprost", która odmówiła tego. Konsekwencją działań redakcji jest wydanie postanowienia o przeszukaniu redakcji - powiedziała Mazur.
Zastępca redaktora naczelnego tygodnika "Wprost" Marcin Dzierżanowski w rozmowie z dziennikarzami zadeklarował, że redakcja chce współpracować z prokuraturą. Ale - jak zaznaczył - na dziennikarzach spoczywa "nie tylko prawo, ale i obowiązek ochrony tajemnicy dziennikarskiej".
Dzierżanowski podkreślił, że tygodnik nie może ujawniać swoich informatorów. Jak powiedział, "nie chodzi wyłącznie o podanie wprost imienia i nazwiska, ale także przekazanie takich materiałów, na podstawie których można ustalić dane informatorów".
Kiedy w redakcji trwało przeszukanie, redaktor naczelny "Wprost" Sylwester Latkowski mówił, że dziennikarze chcą towarzyszyć prokuratorom, żeby widzieć, jakie materiały będą zabezpieczali i by nie kopiowali materiałów, które stanowią tajemnicę dziennikarską. Lakują komputery i laptopy - opowiadał. Obawiam się, że przeszukanie dotyczy też innych śledztw dziennikarskich - dodawał. Redaktor naczelny wezwał także do swojego gabinetu funkcjonariusza policji, aby zgłosić, że ABW przekracza uprawnienia.
W wieczornym komunikacie rzecznik Prokuratury Okręgowej Renata Mazur wyjaśniła, że w przypadku oświadczenia osoby, od której rzecz zostanie zabezpieczona, iż zawiera ona informację prawnie chronioną, bez zapoznania się z zabezpieczonymi dokumentami - nośnikami, zostaną one przekazane sądowi w opieczętowanym opakowaniu wraz z wnioskiem o uchylenie tej tajemnicy. Ewentualna negatywna decyzja sądu spowoduje zwrot zabezpieczonego przedmiotu bez ingerencji i zapoznawania się z jego treścią - dodała.
Już na początku przeszukania wyglądały dość groteskowo. Kilkunastu agentów ABW zamknęło się w gabinecie naczelnego i pracują na jego komputerze. Jak zauważał reporter RMF FM Krzysztof Berenda, obsługa urządzenia sprawiała im jednak pewne kłopoty.
Prokurator nadzorujący akcję i funkcjonariusze co chwilę wychodził gdzieś dzwonić.
Agenci ABW weszli do redakcji "Wprost" ok. godz. 18. Wtedy Sylwester Latkowski nie zgodził się na rozmowę bez obecności prawników. Dopiero po pojawieniu się w redakcji mecenasa Jacka Kondrackiego redaktor naczelny wyraził zgodę na spotkanie z prokuratorem.
Wcześniejsza wizyta nie wystarczyła. Nie zostały nam przekazane materiały, o które prosiliśmy. Czekamy spokojnie na czynności. Odsyłam do rzecznik prasowej - mówił prok. Gacek, który wraz z funkcjonariuszami ABW wszedł do redakcji "Wprost".
Jak pan ma odwagę powiedzieć, że pan nie zakłóca pracy redakcji? - pytał prokuratora Latkowski. Pojawia się pan kilka godzin temu, teraz ponownie z agentami ABW. To co, ta wizyta to jest przyniesienie pączków? To nie jest pierwszy przypadek, że ktoś żąda dokumentów, nośników. Nikt nigdy nie wchodził do redakcji. Nikt nie wysyłał ABW. Czy pan rozumie, że straciliśmy dzień pracy. Wizytę ABW pan nazywa rozmową? To oznacza, że macie gdzieś standardy. Dziennikarz ma obowiązek zachowania tajemnicy. Czy pan zna artykuł 5 ustawy o prawie prasowym? - pytał Latkowski.
Kilka minut przed godz. 19 Sylwester Latkowski powiedział dziennikarzom, że chyba dojdzie do przeszukania redakcji. Redaktor naczelny przekazał także informację, że w przypadku odmowy wydania nośników zawierających nagrania, prokurator zabierze jego komputer. Zabranie mojego komputera to jest bandytyzm. Jeżeli w tym kraju jest tak, że można tak zrobić, to po co sa media? Do każdego będą przychodzić i zabierać dyski - mówił Latkowski.
To próba zablokowania naszej pracy i ustalenia, co jeszcze mamy i wiemy w tej sprawie - mówił Latkowski po pierwszym wejściu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do redakcji "Wprost". Funkcjonariusze ABW spędzili tam ponad dwie godziny. Redaktor naczelny zapowiedział po tej wizycie, że w ciągu kilkunastu godzin tygodnik ujawni całość nagrań spotkania Marek Belka-Bartłomiej Sienkiewicz.
Naczelny "Wprost" podkreślał, że teraz dziennikarze pracują nad materiałami, które mają zostać opublikowane.
Zdaniem Latkowskiego, pojawienie się agentów ABW w redakcji to reakcja na ujawnienie rano pierwszej połowy zapisu ze spotkania prezesa NBP z szefem MSW. Do tej pory można było odsłuchać tylko krótki fragment tej rozmowy. Nagle tak szybko ruszyła machina, żeby poznać, co my jeszcze mamy - komentował Latkowski. Wcześniej w rozmowie z reporterem RMF FM Markiem Balawajdrem mówił, że akcja ABW to "zastraszanie". Można to było zrobić zupełnie inaczej - podkreślał.
PRZECZYTAJ CAŁĄ ROZMOWĘ MARKA BALAWAJDRA Z SYLWESTREM LATKOWSKIM
Można było wezwać mnie do prokuratury, zadzwonić, często się tak robi, że się prosi o wydanie jakichś materiałów i zawsze było tak do tej pory, że prokurator, policjant dzwonił po prostu do mnie i nie było problemu. To niczemu innemu nie służy jak temu, żeby po prostu wprowadzić destabilizację w redakcji, sytuację taką, że tam jest trudniej pracować nad tematem - uważa Latkowski.
Naczelny "Wprost" zapowiada, że redakcja wyda nośniki tylko w sytuacji, jeżeli ich ujawnienie nie doprowadzi do ustalenia informatora. Prawo prasowe mówi, że jeżeli źródło informacji zastrzegło anonimowość, to ja nie mam wyboru, ani Michał Majewski, ani inne osoby, które miały dostęp do tych materiałów - my nie możemy tego ujawnić. Ja tłumaczyłem, że musimy najpierw sprawdzić, czy przekazanie tych materiałów nie doprowadzi do źródła. To nie było tak, że ja powiedziałem: "nie" - podkreślał Latkowski.
Naczelny "Wprost" mówił też o innej próbie wysondowania, jakimi jeszcze nagraniami dysponuje redakcja. Miał go odwiedzić przedstawiciel jednej z osób, która pojawia się w artykule o nagraniach.
RMF FM/"Wprost"/PAP