Ekstremiści z Dżihadu przyznali się do przeprowadzenia dzisiejszego zamachu bombowego w Jerozolimie. Drugi w ciągu dziewięciu godzin samochód-pułapka eksplodował w zachodniej części miasta. Na szczęście na ulicy w tym czasie było niewielu przechodniów - mimo to jednak rannych zostało dziewięć osób.
Zamachu dokonano na kilka godzin przed spotkaniem specjalnego amerykańskiego wysłannika na Bliski Wschód - Williama Burnsa z palestyńskim przywódcą Jaserem Arafatem, oraz z premierem Izraela Arielem Szaronem. Rozmowy mają na celu położenie kresu aktom przemocy między Izraelem a Palestyńczykami.
Do drugiej eksplozji doszło około 100 metrów od miejsca poprzedniego wybuchu. Nocny wybuch nastąpił w aucie, stojącym na parkingu przed rosyjską cerkwią prawosławną, nieopodal posterunku policji i gmachu sądu, w którym akurat trwały przesłuchania w sprawie czwartkowej katastrofy budowlanej w tym mieście. Ładunek wybuchowy był nafaszerowany gwoździami. Auto stanęło w płomieniach. Na ulicy, przy której znajduje się wiele klubów nocnych, dyskotek i kawiarenek, wybuchła panika. Ludzie w popłochu uciekali z miejsca zdarzenia. Zdaniem policji, celem ataku była młodzież, bawiąca się w nocnych lokalach. Sprawcy porannego zamachu nie są znani. Do nocnego, przyznał się Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny - radykalna organizacja palestyńska mająca siedzibę w stolicy Syrii, Damaszku.
Foto EPA
11:55