Polska protestuje przeciwko kolejnej unijnej umowie o wolnym handlu - tym razem z Nową Zelandią. Chodzi o polski sektor mleczarski, który mógłby ucierpieć po zawarciu tego porozumienia.
Dziennikarka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon ustaliła, że Warszawa domaga się wyłączenia sektora mleczarskiego z unijnych negocjacji z Nową Zelandią; ponieważ blisko 90 procent nowozelandzkiej produkcji mleka idzie na eksport, Polska obawia się, że po zniesieniu ceł nasz rynek zostanie zalany tanim mlekiem z tego kraju. Minister Krzysztof Jurgiel przedstawił to stanowisko podczas wczorajszego spotkania unijnych ministrów rolnictwa w Brukseli, ale nie poinformował o tym dziennikarzy.
W dokumencie Rady Unii Europejskiej można jednak przeczytać, że "polska delegacja wyraziła swoje obawy, co do otwarcia negocjacji handlowych z Nową Zelandią, w szczególności w odniesieniu do ewentualnych negatywnych konsekwencji (...) liberalizacji importu produktów mleczarskich. W szczególności Polska poprosiła, by sektor mleczarski został wyłączony z procesu liberalizacji".
Niepokój Polski co do przyszłości sektora mleczarskiego poparło wczoraj kilka krajów UE (państwa bałtyckie, Austria, Niemcy, Bułgaria), ale - jak usłyszała dziennikarka RMF FM - żadne z państw nie zajęło aż tak radykalnego stanowiska, by żądać wyłączenia sektora mleczarskiego z negocjacji. Unijny komisarz ds. rolnictwa Phil Hogan odpowiedział, że sprawą negocjacji z Nową Zelandią zajmą się teraz ministrowie ds. handlu, a nie Komisja Europejska.
Hogan wyraził także nadzieję, że wewnętrzne, unijne rokowania w sprawie mandatu na negocjacje z Nową Zelandią zakończą się w drugiej połowie roku. Jak zaznaczył, Unia nie chce umowy, która miałaby niekorzystny wpływ na sektor mleczarski, ponieważ bardzo ucierpiał on w ciągu ostatnich dwóch lat; komisarz dodał także, że "negocjacje będą twarde i długie".
Dziennikarka RMF FM nieoficjalnie dowiedziała się w Komisji Europejskiej, że całkowite wyłączenie mleka z negocjacji z Nową Zelandią będzie trudne, ponieważ chodzi o główny sektor rolny i Nowa Zelandia mogłaby się na to nie zgodzić. Jak usłyszała, umowa bez produkcji mleczarskiej byłaby "trochę bezprzedmiotowa", a brak umowy "byłby bardzo złym sygnałem politycznym dla UE".
Nowa Zelandia, dzięki procesowi modernizacji i koncentracji produkcji mleka, wyrosła na jednego z potentatów na skalę światową. W latach 2011-2015 w Nowej Zelandii produkcja wzrosła o 22 proc., podczas gdy w UE tylko o 7 proc.; warto zaznaczyć, że w sektorze mlecznym w Unii zatrudnionych jest 300 tys. pracowników, a w Nowej Zelandii liczba ta wynosi zaledwie 13 tys. osób.
(ph)