To była dobrze zorganizowana akcja, a napis został skradziony na zamówienie. Według niepotwierdzonych informacji zleceniodawcą kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z muzeum Auschwitz-Birkenau był „szalony kolekcjoner”. Taką hipotezę zakładano od początku poszukiwań. Tablica została najprawdopodobniej zamówiona przez internet. W ustaleniu złodziei pomocne okazały się telefoniczne zgłoszenia.
Zleceniodawca chciał dostać tablicę w całości, jednak złodzieje mieli problem z jej ukryciem, dlatego już pierwszego dnia po kradzieży pocięli napis na trzy części. Pociętą na kawałki tablicę ukryto w lesie pod warstwą śniegu i gałęzi. Wiadomo, że kradzież została przeprowadzona z pobudek czysto rabunkowych. Złodzieje chcieli sprzedać napis. Nie ma mowy o podtekście ideologicznym, czy działaniu organizacji neofaszystowskiej.
Nad sprawą od piątkowego poranka, czyli od dnia kradzieży non stop pracowało kilkudziesięciu policjantów, zarówno z Krakowa jak i Oświęcimia. Początkowo policja nie miała żadnych tropów. Przełom nastąpił po kilkudziesięciu godzinach. Według moich informacji, w ustaleniu złodziei pomogli mieszkańcy.
Policja otrzymała ponad 120 informacji telefonicznych. Każdą z nich skrupulatnie sprawdzano. Jedna okazała się strzałem w dziesiątkę. Co ważne, przekazującym informacje nie zależało na nagrodzie. W śledztwie wykorzystano najnowsze techniki operacyjne, specjalne programy komputerowe. Pięciu złodziei to mieszkańcy Kujawsko-Pomorskiego, dokładnie okolic Torunia. Część z nich wcześniej była karana. Niewykluczone, że w tej sprawie będą kolejne zatrzymania.