Wielka kontrola we francuskich bankach. Inspektorzy finansowej prokuratury wkroczyli m.in. do Societe Generale czy BNP Paribas. Prokuratura podaje, że chodzi o śledztwo dotyczące tzw. afery "cum-ex", a właściwie jej nowej odsłony nazwanej "cum-cum".
Ta karuzela, a raczej istny diabelski młyn, wyciągał przez lata z państwowych budżetów grube miliardy euro. Chodzi o podatki od dywidend, czyli zysków wypłacanych udziałowcom w firmach, w tym w największych korporacjach.
Z pomocą bankierów i prawników, wykorzystujących luki w prawie i brak ponadnarodowych regulacji, wielu zleceniodawców nie tylko nie płaciło tych podatków, ale udawało im się uzyskiwać zwroty i to jednocześnie w kilku krajach.
Do najazdu kontrolerów na francuskie banki doszło w dniu, w którym - po raz kolejny - na ulice wyszły w całej Francji setki tysięcy ludzi, sprzeciwiających się reformie emerytalnej. Przywódcy sprzeciwu wyszydzają argumenty władz, w tym samego dawnego pracownika banku Rothschild - Emmanuela Macrona - o tym, że sytuacja budżetu nie pozostawia wyboru i francuscy pracownicy muszą w związku z tym później nabywać uprawnienia do emerytur.
Protestujący wskazują przy tym na największe w kraju majątki, których część mogłaby rozwiązać problem braku pieniędzy na emerytury. Trudno też nie zauważyć, że gdyby nie wspomniane karuzele podatkowe i innego rodzaju "magia" finansowa, w budżecie, zresztą nie tylko francuskim, nie brakowałoby nieustannie pieniędzy.
Jak oceniają eksperci, przez ten proceder budżety europejskich państw straciły przez lata dziesiątki miliardów euro. Najwięcej pieniędzy miało wypłynąć od niemieckiego fiskusa, ale tam sprawą w zdecydowany sposób zajęły się organa ścigania.
O jednej z takich spraw, dotyczących hamburskiego banku Warburg, stało się ostatnio głośno, bo podejrzenia padły również na obecnego kanclerza, a kiedyś burmistrza tego miasta, Olafa Scholza.
Kanclerz zeznawał, że nie pamięta spotkań sprzed kilku lat z bankierem tego sławnego banku z tradycjami i ostatecznie został oczyszczony z korupcyjnych podejrzeń.
Już kilka lat temu kulisy "cum-ex" prześwietlili dziennikarze kilkunastu europejskich redakcji. Według ich ustaleń, w wyniku wykorzystania arbitrażu dywidendowego, czyli obrotu papierami wartościowymi w czasie wypłaty związanych z nimi zysków, uzyskano nienależne korzyści finansowe o wartości minimum 55 miliardów euro.
Dziennikarz RMF FM Michał Zieliński nawiązał wtedy kontakt z dziennikarzem jednej z redakcji, która brała udział w akcji zdobywania dowodów, przeprowadzonej z fantazją i odwagą godną filmu sensacyjnego. Według ich szacunków, miliardy euro strat poniosły z tego tytułu nie tylko Niemcy, Belgia, Francja, Hiszpania, Włochy, Holandia, Dania, Austria i Finlandia, ale też Polska i Czechy, a poza UE Norwegia i Szwajcaria.
O niezwykłej akcji dziennikarzy śledczych w sprawie afery cum-ex przeczytacie TUTAJ.
Według informacji, uzyskanych przez międzynarodowy zespół dziennikarzy "Correctiv", sprzedawcy cum-ex oferowali zatem inwestycje oparte na zwrotach podatkowych również w Polsce. Specjalizujący się w podatkach międzynarodowych ówczesny wiceminister finansów tłumaczył wtedy, że bez złamania prawa, w Polsce nie da się uprawiać takiego procederu.
Miesiąc po publikacji Parlament Europejski wezwał do badania spawy oraz wprowadzenia zmian w przepisach, a także wzmocnienia organów podatkowych. W rezolucji również wymieniono Polskę, jako kraj w którym miało dochodzić do wyłudzeń.