Jagiełło i Zygmunt Stary nie przypuszczali, że będą mieć kiedyś dwa miliardy portretów z profilu i to na papierowych pieniądzach. NBP gwałtownie zwiększa liczbę pieniędzy na rynku. Codziennie przybywa w Polsce półtora miliona banknotów. Z nowego raportu o strukturze obiegu pieniędzy wynika, że od początku roku przybyło niemal pół miliarda banknotów.
Drukarnia wytwórni papierów wartościowych nigdy nie pracowała na tak wysokich obrotach. Na zlecenie NBP wytwarza tyle banknotów, że wartość wszystkich papierowych pieniędzy w obiegu zwiększyła się w jeden rok o 66 mld złotych, czyli jedną czwartą, sięgając w sumie 300 mld złotych.
To ma być sposób ratowania gospodarki. Tak jak w innych krajach polega na zasilaniu firm i pracowników pieniędzmi - pożyczonymi albo wykreowanymi. Współcześnie większość pieniędzy jest na kontach elektronicznych, ale przybywa też tych, których można dotknąć.
Od początku roku do końca września przybyło 66 mld złotych w postaci 450 mln banknotów. Gdyby je skleić wzdłuż, utworzyłyby taśmę, którą możnaby opasać ziemię dobre półtora raza.
Prawie milion pachnących farbą stówek przybywa codziennie w obiegu. Przez pierwszych 9 miesięcy tego roku liczba tych zielonych banknotów zwiększyła się o 240 milionów. Prawnie chronionych papierów z liczbą 200 przybyło w tym czasie 160 mln.
W pierwszych trzech kwartałach 2020 roku zwiększyła się też o 2/3 liczba banknotów z Janem III Sobieskim, a więc o nominale 500 złotych. Poza tym NBP nie bawił się w drukowanie drobnicy.
Mieszko, Chrobry i Kazimierz Wielki mogą tylko pozazdrościć Sobieskiemu, nie mówiąc o Jagielle i Zygmuncie Starym, bo liczba dziesiątek i pięćdziesiątek w obiegu wzrosła symbolicznie, a dwudziestek jest wręcz mniej niż na końcu zeszłego roku.
Zalanie rynku pieniędzmi, nie tylko tymi, które można dotknąć, to doraźny sposób na przetrwanie kryzysu. Jednak PKB nie rośnie, więc wedle klasycznej teorii ekonomii, przy spadku ilości dostępnych towarów i usług (z taką sytuacją mamy w tym roku do czynienia) i jednoczesnym zwiększeniu ilości pieniądza, powinniśmy mieć wysoką inflację.
Ceny rzeczywiście rosną, ale według oficjalnych statystyk nieporównanie wolniej niż ilość pieniędzy. Jak to możliwe?
Po pierwsze pieniądze fizyczne to tylko część pieniędzy w obiegu i np. znacznie zmniejszyła się w Polsce w tym roku wartość bankowych depozytów. Część z nich trafiła do szuflad i portfeli w postaci banknotów.
Po drugie, powyższa teoria jest mocno uproszczona. Wedle jej poprawionej wersji należy uwzględnić jeszcze tempo obiegu. Nawet gdy jest więcej pieniędzy na rynku, ale obieg jest wolniejszy, to przyrost cen może być znacznie mniejszy niż przyrost ilości pieniędzy. Innymi słowy, gdy pieniądze dłużej leżą w szufladach, czyli rzadziej przechodzą z rąk do rąk, to tak jakby ich nie przybyło aż tak wiele.
Należy się jednak obawiać, że jest tylko kwestią czasu, kiedy pieniądze zaczną krążyć szybciej i inflacja przyspieszy.