Ministerstwo Finansów wezwało amerykański koncern Google do złożenia wyjaśnień w sprawie fałszywego podawania kursów walut. Ustalili to dziennikarze RMF FM. Pojawia się kilka hipotez dotyczących przyczyn awarii. W grę wchodzić może atak hakerski, celowa manipulacja albo działanie sztucznej inteligencji.

Polskie Ministerstwo Finansów domaga się wyjaśnień od amerykańskiego koncernu Google. Wszystko z powodu gwałtownego, chwilowego wzrostu kursów walut.

Rząd RP chce ustalić, dlaczego doszło do tak poważnego błędu, który mógł wywołać panikę na rynku. Brane pod uwagę są różne scenariusze. Zawinić mógł człowiek, system lub sztuczna inteligencja... A może to był atak hakerski i celowa manipulacja?

Jak dowiedzieli się dziennikarze RMF FM, ministerstwo oczekiwać będzie nie tylko dokładnych wyjaśnień, ale także gwarancji, że w przyszłości zapobiegnie takim incydentom.

Dane Google mówiły o wzroście notowań dolara i euro wobec złotego w granicach 23 proc.

Do sprawy odniósł się minister finansów Andrzej Domański. "Spokojnie. Ten kurs złotego, który sieje panikę to "fejk" (błąd źródła danych). Za chwilę otworzą się rynki w Azji i sytuacja wróci do normy" - napisał minister finansów.

Minister odesłał również do notowań serwisu Bloomberga, z których wynikało, że wieczorem 1 stycznia euro kosztował 4,3421 złotego.

Choć kursy wróciły już do normy, jak zauważa dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda - pokazywane przez Google w nocy dane były skrajnie fałszywe. To prawdopodobnie wynik błędu. Ale gwałtowna zmiana kursu wywołało pewną nerwowość.

Rynek zareagował spokojnie na to zamieszanie. Tym samym udało się uniknąć paniki. Niewątpliwie miał na to wpływ fakt, że fałszywe kursy walut odnotowano w dzień wolny. Gdyby jednak nastąpiło to w środku burzliwego dnia, to realne straty mogły być wielomiliardowe.

Choć urzędy takie jak Komisja Nadzoru Finansowego, Narodowy Bank Polski i Ministerstwo Finansów będą miały teraz sporo pracy, wyjaśniając całe zdarzenie.

Rzecznik NBP: Wiarygodne kursy złotego tylko na stronie banku centralnego

"Wykresy prezentowane przez Google nie zawsze są precyzyjne i odzwierciedlają realia, a sam portal nie bierze odpowiedzialności za ich prawidłowość. Google, jak możemy oficjalnie przeczytać, nie weryfikuje zaciąganych danych publicznych. (...) Zachęcamy do korzystania z pewnych danych kursowych na stronie NBP" - napisano na oficjalnym koncie rzecznika NBP na platformie X.

Opracowanie: