Od 1 stycznia ceny gazu spadną o 10 procent. Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo wysłało do Urzędu Regulacji Energetyki wniosek o obniżenie cen dla odbiorców indywidualnych od stycznia 2013 roku. Decyzję musi jeszcze zatwierdzić szef URE, ale premier Donald Tusk postanowił się na niego nie oglądać i ogłosił już obniżki na konferencji.
Według prawa procedura powinna wyglądać tak, że PGNiG wysyła wniosek o obniżenie cen do URE, urząd te zmiany zatwierdza lub nie, po czym - w zależności od decyzji - decyduje o skali obniżek i terminach.
Dopiero wtedy można mówić o tym, o ile niższe rachunki będziemy płacić. Premier postanowił jednak nie czekać i natychmiast ogłosić niższe ceny.
Dla posiadaczy akcji PGNiG to koszmar, bo jeżeli URE zdecyduje inaczej, niż zapowiedział premier, akcje spółki mogą spaść. Choć sam premier twierdzi oczywiście inaczej: Sytuacja na giełdzie nie ma tutaj, powiem szczerze, nic do rzeczy. Ponieważ URE nie jest odpowiedzialne za kondycję giełdową spółek.
To nieprawda, bo przecież ustalając taryfy URE decyduje o tym, ile spółka zarobi lub straci. Wystarczy przypomnieć sytuację sprzed kilku miesięcy, gdy PGNiG nie dostało zgody na podwyższenie cen gazu. Prezes spółki Grażyna Piotrowska-Oliwa mówiła wtedy, że decyzja URE przekłada się na złe wyniki spółki.
Według PGNiG, średni rachunek gazu dla gospodarstw domowych, które używają go tylko do gotowania, spadnie po zatwierdzeniu obniżki cen z 398 zł do mniej więcej 360 zł, czyli o 10 procent. W gospodarstwach, które wykorzystują gaz również do ogrzewania wody i domu bądź mieszkania, średni rachunek spadnie o nieco więcej niż 10 procent.
Obniżenie cen gazu jest możliwe dzięki temu, że PGNiG wynegocjował z rosyjskim Gazpromem obniżkę cen gazu.