Prezydent Wenezueli Hugo Chavez wygrał referendum w sprawie dalszego urzędowania - oświadczyła Państwowa Komisja Wyborcza. Oznacza to, że kontrowersyjny, lewicowy polityk pozostanie na stanowisku szefa państwa do 2006 roku. Na wynik natychmiast zareagowały światowe giełdy, na których cena ropy szybowała w górę. Teraz opada.
Z tego kraju pochodzi jedna szósta paliwa zużywanego w Stanach Zjednoczonych. Referendum w sprawie prezydentury przedłużono o kilka godzin z powodu wielkiej liczby chętnych oraz usterek w elektronicznym systemie głosowania.
Rano cena baryłki ropy na giełdzie w Nowym Jorku i w Singapurze wynosiła już niemal 47 dolarów. Eksperci spekulowali, że wkrótce pęknie kolejna psychologiczna bariera i za baryłkę trzeba będzie zapłacić 50 dolarów.
Wkrótce po ogłoszeniu zwycięstwa Chaveza, na głównym placu stolicy Wenezueli, Carracas rozpoczęła się fiesta zwolenników prezydenta. Wraz z tłumem, wenezuelski hymn narodowy śpiewał sam prezydent.
Jednak komunikat komisji wyborczej nie rozwiał wszystkich wątpliwości. W referendum użyto elektronicznego systemu ewidencji wyborców. Miał on rozpoznawać głosującego po odcisku kciuka. Jednak bardzo często zawodził. Stało się tak nawet wtedy, gdy głos chciał oddać sam Chavez.
Na galopujące ceny ropy wpływ ma również niepewna sytuacja w Iraku, gdzie trwa powstanie szyitów, a eksport surowca spadł o połowę. Z kolei w Rosji władze zastanawiają się, co zrobić z koncernem Jukos - ponownie upaństwowić, doprowadzić do bankructwa, czy rozbić na mniejsze i łatwiejsze do kontroli podmioty.