W 1888 roku Joao Batista, baron Drummond, otworzył w Rio de Janeiro Zoo. By rozkręcić interes, drukował na biletach obrazki ze zwierzętami. Codziennie pod koniec dnia wciągał na stojący w ogrodzie maszt flagę z podobizną innego zwierzęcia. Ten, kto miał na bilecie rysunek zwierzęcia widniejącego na fladze, wygrywał dwudziestokrotność ceny biletu. Bardzo szybko okoliczni mieszkańcy zaczęli się zakładać, jakie zwierzę pojawi się na fladze. Sama wizyta w zoo stała się mniej ważna od hazardu. Jak mówią historycy, już w połowie lat 90 XIX wieku jogo do bicho, gra w zwierzęta, "wymknęła się z zoo".

Jogo do bicho przetrwała zamknięcie zoo barona Drummond, wrogość Kościoła, prohibicję i konkurencję krajowych loterii. Dziś przyjmujący zoo-zakłady używają dwóch ostatnich cyfr loterii państwowej, by wybrać zwycięskie zwierzę. Każde z 25 zwierząt jest przypisane do czterech numerów od 00 do 99. Gracze mają specjalne przesądy: jeśli śni im się naga kobieta - oznacza, że wygra koń. Śmierć oznacza słonia. Trudno śnić tylko o liczbach - mówi antropolog Roberto DaMatta. Tłumaczy sukces gry tym, że uwalnia ona bestię, którą Freud próbował trzymać w zamknięciu.

Jogo do bicho, pomijając zwierzęta, przypomina amerykańską grę w numery, która była popularna na początku XX wieku - mówi Matthew Vaz z Uniwersytetu w Nowym Jorku. Obie przetrwały delegalizację, bo pozwalała na nie skorumpowana policja. Obie zaczęły się splatać z inną nielegalną działalnością - prostytucją, lichwą i morderstwami. Obie miały też ekonomiczny sens dla biednych ludzi - można było grać codziennie, za niewielką stawkę i stosunkowo często wygrywać. Gdy ktoś jest biedny, trudno odkładać pieniądze, ale można znaleźć drobne, by zagrać. Kusi perspektywa wygrania trochę większej kwoty, a strata nie wydaje się bardzo znacząca - uważa Vaz.

Gra w zwierzęta przetrwała znacznie dłużej niż jej amerykańska odpowiedniczka. Częściowo można za to winić opieszałość rządzących. W 1967 roku wojskowy prezydent zakazał tworzenia nowych krajowych loterii, by zwiększyć popularność państwowej gry. Mimo to lokalne władze często decydowały się na tolerowanie gry w zoo uznając, że lepiej zabrać bukmacherom część zysków, niż nie zarobić nic. Stany Zjednoczone miały też w tej kwestii lepsze, bardziej restrykcyjne prawo. W 1984 roku władze Nowego Jorku przestały przymykać oko na nielegalne gry i zezwoliły policji na zamykanie dziupli hazardzistów.

Możliwe jednak, że przyczyna długowieczności i popularności gry w zoo jest inna i wiąże się ze znanym na całym świecie brazylijskim karnawałem. W latach 50 bukmacherzy, by zyskać społeczną akceptację, zaczęli dotować szkoły samby. Do lat 80 Brazylijczycy traktowali sambę i karnawał jak pracę - mówi Vaz. Później dekoniunktura sprawiła, że obawiali się nawet odwołania karnawału i chcieli, by jego odbywanie się było zagwarantowane prawnie.

TŁUMACZENIE