Słyszałem kiedyś taką opinię, że dziś w kinie nie o filmy chodzi… Kina powstają tam, gdzie z pewnością uda się sprzedać popcorn i colę. Wydaje się, że większość z nas ulega zaprojektowanemu przez marketingowców mechanizmowi, niczym szczury melodii flecisty z Hameln w baśni braci Grimm. A zatem: jeść czy nie jeść podczas seansu? Spróbujmy odpowiedzieć dziś na te i inne pytania.
Przygoda zaczyna się od zakupu biletu. W wielu przypadkach można to zrobić przez internet. Zarówno on-line, jak i telefonicznie możemy też bilet zarezerwować. W tej sytuacji jednak zobowiązani jesteśmy odebrać go z odpowiednim wyprzedzeniem (najczęściej jest to pół godziny). W przeciwnym razie rezerwacja przepadnie i nie należy wtedy mieć do kasjera pretensji.
Czasem do kina przybiegamy na ostatnią chwilę, trzy minuty przed seansem. Kilka osób stojących w kolejce daje nam pewność, że nie wejdziemy do sali punktualnie. Trudno, to nasza wina. Nie należy w tej sytuacji odprawiać nerwowego tańca, który wszystkim ma uświadomić nasze tragiczne położenie. Tym bardziej nie należy przepytywać każdego po kolei, czy nie ustąpi nam miejsca w kolejce… Jeśli jednak to my stoimy w kolejce przed spóźnialskim, a do naszego seansu zostało dostatecznie dużo czasu, możemy kogoś przepuścić. Będzie to miły gest. Pamiętajmy jednak, że taką decyzję możemy podjąć jedynie we własnym imieniu. Jeżeli jesteśmy przy okienku pierwsi, a za nami stoi ktoś jeszcze, to nie mamy prawa rozporządzać jego czasem.
W sytuacji, gdy do kina wybieramy się z rodziną lub grupą znajomych i bilety kupuje jedna wydelegowana do tego osoba, to właśnie ona powinna pójść przodem i okazać je bileterowi. W ten sposób pracownik łatwo zorientuje się co do ilości biletów i osób, które wchodzą na salę.
Zajmujemy miejsce. Po pierwsze, bezwzględnie należy przestrzegać numeru rzędu i miejsca, które zostały podane na bilecie (najczęściej zresztą wybieramy je sami). Wchodząc do swojego rzędu odwracamy się plecami do ekranu lub sceny, a twarzą do już siedzących. Nie trzeba dodawać, co zobaczyliby siedzący, gdybyśmy - wchodząc - odwrócili się do nich tyłem… Jeżeli sami siedzimy, a ktoś przechodzi, najlepiej wstać i w ten sposób ułatwić komuś przejście.
Do teatru, opery i filharmonii należy przybyć punktualnie, co oznacza: parę minut przed rozpoczęciem spektaklu. Jesienią i zimą wyprzedzenie powinno być jeszcze większe, bo przecież dodatkowo musimy zostawić płaszcz w szatni. Jeśli się spóźnimy, najpewniej nie zostaniemy wpuszczeni na salę i będziemy mogli wejść dopiero w czasie przerwy. Oczywiście, są miejsca, w których robi się wyjątki, ale wtedy o naszym przyjściu dowiedzą się wszyscy: widzowie, sąsiedzi w rzędzie, aktorzy i śpiewacy.
Na więcej wyrozumiałości możemy liczyć w kinie. Tutaj przed ostateczną katastrofą zawsze broni nas trwający nawet kilkanaście minut blok reklamowy, wyświetlany przed każdym seansem. Pamiętajmy jednak, że jeśli na salę wchodzimy spóźnieni, to powinniśmy wybrać miejsce z brzegu i nie przeciskać się do środka rzędu, nawet jeśli tam mieliśmy wykupione miejsce. Jeżeli po rozpoczęciu spektaklu okazuje się, że obok jest wolne miejsce, to możemy na nim powiesić swój płaszcz lub torebkę. Jeśli jednak jego właściciel chciałby je zająć, powinniśmy mu to umożliwić.
W teatrze czy filharmonii często sprzedaje się również miejsca stojące. Zazwyczaj są tańsze i dlatego najczęściej korzystają z nich uczniowie i studenci. Na wyjątkowych koncertach to ostatnia deska ratunku dla wszystkich, którzy nie zdążyli kupić biletu. Po zamknięciu drzwi do sali, w której odbywa się spektakl czy koncert posiadacze tych biletów mogą zająć wolne miejsca. Jeżeli jednak po przerwie pojawią się osoby, które je wykupiły, powinno się im ustąpić. Taki los…
Na początku postawiłem pytanie, czy jeść podczas seansu? Zaskoczyła mnie odpowiedź Ewy Sawickiej, autorki podręcznika dobrych manier, która powiada, że na filmach lekkich - tak, na dziełach wybitnych - absolutnie nie. Podoba mi się to rozróżnienie. W tym pierwszym przypadku warto jednak pamiętać, by szeleszcząca paczka, chrupane sezamki albo siorbanie (i tak wykluczone!) nie zagłuszały aktorów.
O jedzeniu w teatrze, operze i w filharmonii nie ma mowy. W tych miejscach napić się i zjeść można podczas przerwy. W bufecie lub specjalnie zaaranżowanym sklepiku możemy kupić napoje i małe przekąski. W lożach bardzo często zainstalowane są barki, z których goście mogą korzystać bezpłatnie w ramach zakupionego biletu. Spektakle czy koncerty zazwyczaj zajmują co najmniej dwie godziny. Jeśli wziąć pod uwagę czas dojazdu, szybko okazuje się, że najlepiej zarezerwować sobie kolejne dwie. W tym czasie - to nie ulega wątpliwości - można zgłodnieć. Najlepiej więc zjeść coś przed wyjściem.
Rzeczą, która wiele osób doprowadza do szewskiej pasji jest skłonność niektórych do komentowania filmu czy sztuki w czasie jej trwania. Przeszkadza to również aktorom. Lepiej też zrezygnować z głośnego przeżywania filmów czy koncertów: z zanoszenia się płaczem, krzyczenia na horrorach i śmiania się do rozpuku, gdy publiczność reaguje tylko delikatnym uśmiechem. Oczywiście, co innego w przypadku dobrej komedii, gdy wszyscy dobrze się bawią.
Wszędzie: i w kinie, i w teatrze, i w operze, i w filharmonii należy wyłączyć telefon komórkowy. Czasem mogą przeszkadzać nawet wibracje, jeśli telefon zadzwoni na dnie twardej torebki w momencie absolutnej ciszy. Z telefonów też nie powinno się korzystać w czasie trwania seansów czy spektakli. Światło z ekranu może skutecznie wyrwać kogoś z zamyślenia i zepsuć mu przeżywanie sztuki, nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie przeszkadza np. w oglądaniu, gdy wzrok zdąży się już przyzwyczaić do atmosfery wyciemnionej sali.
Pamiętajmy, by po sobie posprzątać… Zabieramy z sobą wszystko to, co wnieśliśmy: bilety, ulotki, puste kubki, butelki, papierki po chipsach i batonikach. Podłoga przypominająca pobojowisko to coraz częstszy widok, zarówno w multipleksach, jak i małych kinach studyjnych. Jeśli miejsce przed nami jest wolne, to - jak już powiedzieliśmy - możemy przez nie przewiesić kurtkę lub torbę. Kładzenie nóg na oparciu w geście amerykańskiego mafiosa to w tej sytuacji zły pomysł, podobnie jak ściąganie butów. Obok jegomościa, który się na to zdecydował siedziałem w kinie całkiem niedawno…
Zakochane pary (dotyczy to każdej orientacji) o swojej wyjątkowej sytuacji powinny dawać znać w sposób umiarkowany. Objęcie ręką partnerki lub partnera, trzymanie się za ręce lub pojedynczy pocałunek w ważnej chwili to rzeczy w pełni dopuszczalne i zrozumiałe. Każdy inny gest, dosadniej świadczący o głębi uczuć w kinie miejsca jednak mieć nie powinien.
Wśród widzów wiele osób pozostaje do samego końca filmu, tzn. do momentu, w którym wyświetlone zostaną ostatnie napisy. Jedni chcą posłuchać muzyki, drudzy zaznaczają w ten sposób szacunek do autorów dzieła. To zresztą jedyny moment, by docenić mistrzów drugiego planu. Tak czy inaczej warto o tym pamiętać, choćby po to, by nie traktować ostatniego kadru filmu jako końca seansu. Jeśli sami decydujemy się wyjść wcześniej, zróbmy to niezauważenie, nie zaczynajmy rozmów, nie wygłaszajmy komentarzy, właśnie po to, by nie przeszkadzać innym.
Trochę inaczej wygląda sytuacja w teatrze (dramatycznym i operowym). Tu siedzimy, chciałoby się powiedzieć, do końca "napisów", czyli do momentu, gdy wszyscy odtwórcy zaprezentują się na scenie. Odbywa się to zazwyczaj w kolejności od ról epizodycznych do najważniejszych. O braku kultury świadczy wybieganie w momencie, gdy zaczyna opadać kurtyna. Niestety, zdarza się to coraz częściej. Winowajcy na obronę mają wszystkim znane argumenty: bo pośpiech, bo tramwaj, bo praca, bo…
Prezentacja aktorów, śpiewaków (po spektaklu operowym) i tancerzy (baletowym) to okazja to nagrodzenia artystów brawami. Proszę przy tym nie dawać upustu swojemu wielkiemu entuzjazmowi zbyt wcześnie. Stojące owacje to najwyższa forma docenienia twórców, ale zanim porwiemy się na równe nogi, przyjrzyjmy się, jak zachowuje się publiczność. W przeciwnym razie może się okazać, że jako jedyni bijemy brawo stojąc. W przypadku, gdy uważamy spektakl za nic nie warty, po prostu powstrzymajmy się od bicia braw. Lepsze to niż gwizdy i buczenie.
Przy tej okazji nie wypada poruszyć tematu stroju: co ubrać do teatru i do opery. Zdaje się, że odpowiedź na to pytanie znamy wszyscy: coś eleganckiego. To prawda, szczególnie gdy wychodzimy do słynnych teatrów, znanych z dostojnej publiczności. Zaskakujące wyjaśnienie tej kwestii znalazłem w przywołanej już tutaj książce Ewy Sawickiej ("Savoir-vivre. Podręcznik dobrych manier"): "Jeśli wybieramy się na 'Szekspira' do Teatru Narodowego, to najodpowiedniejszy będzie oczywiście strój, jaki kojarzy się nam z tego typu placówką - 'mała czarna', sukienka wizytowa, a na premierę wieczorowa. Panowie w garniturach. Ale ten sam Szekspir wystawiony w Teatrze Rozmaitości czy gdańskim Teatrze Wybrzeże, to zupełnie inny teatr, do którego wieczorowy garnitur pasuje jak pięść do nosa". Najważniejsze, pisze autorka, by strój dopasować do miejsca.
Przekonuje mnie ta odpowiedź. Jeżeli teatr oferuje awangardowe i eksperymentalne przedstawienia, jeżeli do kanonu podchodzi się "na luzie", to w tej sytuacji podobnie możemy podejść do naszego stroju. Proszę jednak pamiętać, że "luz" nie jest równy niestaranności. Najlepiej wybrać ubiór inny niż roboczy, codzienny mundurek, wyglądać nieco inaczej niż za biurkiem w korporacji.
Dodajmy jeszcze, że w teatrze nie bijemy braw w czasie spektaklu. W operze możemy zareagować za to w ten sposób po jakiejś wyjątkowej arii, na spektaklu baletowym - po solowym popisie. Zdaje się zresztą, że artyści na to czekają.
Zawsze przed koncertem warto zapoznać się z jego programem. Jeżeli utwór ma kilka części, to proszę pamiętać, że brawa bijemy dopiero na koniec. Aplauz pomiędzy kolejnymi częściami od razu zdradzi, że w filharmonii bywamy rzadko. To samo dotyczy przerw między kolejnymi pieśniami czy utworami z danego opusu lub autorstwa jakiegoś konkretnego twórcy. Pianiści podczas recitali grywają np. cztery mazurki lub cztery nokturny Chopina pod rząd. W tej sytuacji miejsce na brawa jest dopiero po wybrzmieniu wszystkich, nie zaś każdego z osobna.
Jeżeli koncert wydał nam się wspaniały możemy wyrazić to odpowiednimi brawami, oczywiście na stojąco. Można też wołać "bis". Proszę pamiętać jednak, by - nawet w przypadku najświetniejszych artystów - pozwolić im na dobre zejść ze sceny po drugim bisie.
Na koniec tradycyjnie już pytam o Państwa doświadczenia. Proszę dzielić się nimi w komentarzach.