Odkąd zacząłem zajmować się tematyką savoir-vivre z uporem maniaka śledzę dookoła siebie to, co można by nazwać pozostałością po dawnych konwenansach i próbuję odkryć, co z dawnych zwyczajów nie ma już prawa bytu. Jednym z takich zagadnień są przyjęcia, na które się zapraszamy i na które jesteśmy zapraszani.
Na tym gruncie panuje dość duże zamieszanie. Szczególnie to widoczne w branży eventowej, wśród firm organizujących wszelakie wydarzenia. I tak, co rusz odbywa się jakiś bankiet, który z prawdziwym bankietem nie ma nic wspólnego. Nazywa się jednak bankiet, bo... tak musi się nazywać. Bo na bankiety przy takiej a takiej okazji się chadza... Ale nie o tym.
Zastanawiałem się, czy zapraszamy się dziś na typ przyjęcia, które nazywa się “lampka wina". Po prostu. Owszem, w pewnych kręgach biznesu taki zwyczaj wciąż istnieje. Sam zresztą w zeszłym tygodniu prowadziłem w Warszawie spotkanie, które odbywało się właśnie w charakterze “lampki wina" i było uroczystym zapoczątkowaniem przebudowy i rozbudowy pewnego obiektu. A jak to jest w życiu prywatnym?
Na Śląsku, skąd pochodzę, kiedy ktoś kupi samochód, zaprasza rodzinę i przyjaciół na drinka, “żeby lakier nie odprysł". W Krakowie tłumaczy się to nieco inaczej: “żeby koła mogły się toczyć". Tak czy inaczej chodzi o to, by wspólnie się cieszyć. Przyjęcie jest niewielkie i krótkie. Zacząłem pytać moich znajomych o to, jak wygląda ten zwyczaj w innych częściach Polski. Wywiązała się długa dyskusja, w której ktoś zaczął wymieniać inne okazje do takich spotkań. Jakie? Radosne, będące powodem do świętowania, ale z gatunku bardziej przyziemnych. Obrona pracy magisterskiej, zdobycie nowej pracy lub awans w dotychczasowej, podpisanie umowy z kontrahentem. Srebrne czy złote gody świętowane w ten sposób wypadłyby nazbyt skromnie...
“Lampka wina" istnieje! - pomyślałem. To nie relikt przeszłości, ale wciąż istniejący rodzaj przyjęcia i zwyczaj świętowania. Bohater Molierowskiej sztuki pan Jouradain zdziwił się, że żyje 40 lat i przez ten czas nie wiedział, że mówi prozą. Mam nadzieję, że Państwo nie odkryją dziś, że “drink", na którego chodzili przez całe życie, był tak naprawdę “lampką wina".
Po co o tym piszę? Po pierwsze, żeby uporządkować nazewnictwo i wiedzę nt. rodzajów przyjęć, które istnieją. Po co wymyślać koło od nowa... Po drugie, żeby czytelnicy wiedzieli, o co chodzi komuś, kto ich kiedyś zaprosi na “lampkę wina". Po trzecie w końcu, żeby chociażby używać polskich nazwa zamiast angielskiego “drinka". Po czwarte, dobrze sięgać przy takich okazjach właśnie po wino.
Podsumujmy. “Lampka wina" to małe przyjęcie, które towarzyszy wystawie, prezentacji, podpisaniu umowy, zakupowi samochodu, obronie pracy magisterskiej itd. Odbywa się o różnych porach w ciągu całego dnia. Jeśli gospodarze decydują się na poczęstunek, to raczej jest skromny. Przyjęcie trwa ok. pół godziny. Należy przybyć punktualnie. Jeśli jesteśmy w pracy, to obowiązuje nas taki strój, jak do biura.
Miłego weekendu