Jakiś czas temu widziałem w Internecie dwa zestawione ze sobą zdjęcia. Każde z nich przedstawiało fanów pod sceną na plenerowym koncercie. Jedno wydarzenie odbywało się, powiedzmy, w latach 80., drugie - współcześnie. Na pierwszej fotografii nad głowami fanów paliły się zapalniczki, na drugiej - ekrany telefonów komórkowych i cyfrowych aparatów. Przeżyć, a więc być czy jednak mieć… zdjęcie? Oto jest pytanie.
Fotografia jest dziś w zasięgu ręki każdego. Żeby robić zdjęcia nie potrzeba - jak dawniej - aparatu. Dziś wystarczy telefon komórkowy. I trzeba by jeszcze jednego: odrobiny wyobraźni, której w wielu wypadkach wyraźnie brakuje.
W zeszłym roku byłem świadkiem pewnej sceny, która wydarzyła się w restauracji za granicą. Niedaleko mnie przy stoliku siedziała para młodych ludzi. Byli na randce, to nie ulegało żadnej wątpliwości. Siedzieli wpatrzeni w siebie i czekali na zamówienie. Nic dziwnego, wręcz przeciwnie, miło było na nich patrzeć. Moje zainteresowanie wzbudziło jednak to, co stało się chwilę później. Kiedy kelner podał zamówioną potrawę, chłopak wstał, wyjął telefon i zaczął obfotografowywać danie. Z przodu, z boku, ze wszystkich stron... Chodził dookoła stołu, przez co - jak się domyślam - powstała też fotografia dania z dziewczyną w tle i dziewczyny z daniem na pierwszym planie. Zauważyłem, że jego partnerka od początku była nieco zmieszana. Po piątym zdjęciu zaczęła się już wiercić i wyraźnie niecierpliwić, rozglądać dookoła, spoglądać na swojego partnera, szeptem sugerować mu, że wystarczy...
Fotografowaniu jedzenia w restauracji chciałbym powiedzieć stanowcze nie. Do restauracji chodzi się po to, żeby porozmawiać, żeby z kimś spędzić czas. Oprócz oryginalnych wnętrz i niepowtarzalnej atmosfery właśnie to się liczy w tym miejscu czy - lepiej powiedzieć - w tej sytuacji. Już nawet samo jedzenie schodzi na dalszy plan... Zdaje się, że współcześnie, gdy zbiorowo nie cierpimy głodu, jedzenie możemy traktować jak czynność zwyczajną, codzienną, a nie wydarzenie podobne do wizyty w cyrku czy koncertu Madonny.
Jakiś czas temu czytałem, że współcześnie obsługa klienta w restauracji trwa dłużej niż kiedyś, ponieważ wizyta zaczyna się nie od sprawdzenia karty, ale smartfona. Nie sygnalizujemy kelnerowi wyprostowaną postawą, że chcielibyśmy złożyć zamówienie, bo pochylamy się nad ekranem telefonu, w którym czytamy maile. A potem nie jemy, tylko fotografujemy i oznaczamy się na Facebooku...
A skoro o portalach społecznościowych mowa... Dobrze się zastanówmy zanim dodamy fotografię. Po pierwsze, nie należy publikować zdjęć osób, które się na to nie zgadzają, nawet jeżeli znajdują się na drugim planie i naszym zdaniem są nierozpoznawalne. Zanim dodamy własne zdjęcie, sprawdźmy, co znajduje się za nami. Już nie raz widziałem łazienkowe “selfie" z toaletą w tle... Zastanówmy się, czy zdjęcia siniaków albo zdartych kolan to miły każdemu widok. Zrezygnujmy też z dodawania zdjęć z suto zakrapianych alkoholem imprez. W takich sytuacjach dobrze się raczej nie wychodzi. Ani na zdjęciu, ani w oczach innych. I jeszcze jedna sugestia dla rodziców: nie dodawajcie zdjęć waszych dzieci bez ubrań i bielizny. O to apeluje również policja, która przestrzega przed osobami mogącymi fotografie wykorzystać do zupełnie innych celów.
Jeżeli ktoś sobie nie życzy zdjęć, nie należy mu ich robić. Nie zmuszajmy do tego nikogo i nie przekonujmy, że na pewno jest fotogeniczny. Dotyczy to również fotografowania ludzi w miejscach publicznych, np. ze względu na, naszym zdaniem, ich “oryginalny" strój czy fryzurę. Jeżeli prosimy kogoś o zdjęcie, zróbmy to dyskretnie i z życzliwością. Nie domagajmy się dziesięciu poprawek, tłumacząc z uporem godnym lepszej sprawy, że to ujęcie jest zupełnie do niczego.
Nie należy też robić zdjęć ani filmów w sytuacjach intymnych bez wyraźnej zgody drugiej osoby. Poznałem kiedyś pewnego obcokrajowca, który chwalił się zainstalowaną w domu kamerą, którą miał w zwyczaju uruchamiać podczas wizyt szczególnych gości. Nie widział niczego niestosownego w całej sytuacji. Tłumaczył nawet, że we własnym domu ma prawo robić co chce...
Do dobrego tonu nie należy zaglądać nikomu do łóżka ani oceniać niczyich preferencji seksualnych, jeśli tylko ktoś innych nie krzywdzi... Jeżeli jednak czyjeś łóżko zaczyna się przelewać przez ekran komputera na biurko, to mamy prawo postawić nad tym znak zapytania. Media doniosły ostatnio, że po “selfie" z dziubkiem i selfie “epickich" przyszedł czas na publikowanie na portalach społecznościowych selfie “after sex" (#aftersex), czyli po seksie. W podobnych pozach fotografowali się już Lennon i Yoko Ono, tyle że w ramach protestu przeciw wojnie. Nie wiem, jakich kompleksów leczenie ma na celu “selfie" after sex, ale na pewno nie mieści się to w granicach dobrych manier.
Zdjęć nie należy robić w filharmonii i teatrze. Jakiś czas temu znakomity polski pianista Krystian Zimmermann przerwał swój koncert, gdy zorientował się, że ktoś go nagrywa na telefonie komórkowym. Ten przypadek dotyka również kwestii praw autorskich. Nikogo chyba jednak nie trzeba przekonywać, że błyskające flesze czy odgłosy “cykania" (w przypadku, gdy ktoś zapomni wyłączyć dźwięku) nie pomagają ani skrzypkowi czy gitarzyście, ani aktorowi. Błyskaniem i ciągłym podnoszeniem obiektywu do oka albo telefonu nad głowę zazwyczaj przeszkadza się też sąsiadowi. Niepotrzebnie.
Prośbę o nierobienie zdjęć znajdujemy również w muzeach, zabytkowych wnętrzach i świątyniach. Wiąże się to zarówno ze szkodliwym wpływem lampy aparatu na stan obrazów czy polichromii, jak i z zakazem rozpowszechniania niektórych treści. Każdej placówce zależy raczej na tym, by ktoś przyszedł zwiedzić wystawę, aniżeli zobaczyć marnej jakości zdjęcia w sieci.
Kolejna ważna rzecz to pozowanie. Nigdy nie zapomnę zdjęcia, które zobaczyłem kiedyś na jakimś portalu społecznościowym. Przedstawiało absolwentów na zjeździe z okazji rocznicy ukończenia szkoły średniej lub studiów. Panowie i panie byli ubrani elegancko, w garnitury i długie suknie. Jedna z pań klęczała w pierwszym rzędzie (w męskim geście, opierając się łokciem o kolano), druga zaś leżała u stóp innych, jakby na pierwszym planie. Ludzi w takich pozach widziałem na zdjęciach w rodzinnym archiwum. Byli to koledzy mojego pradziadka, który był leśniczym. Przyklękali, pozując, mężczyźni, a na pierwszym planie leżał upolowany dzik...
Jeżeli zdjęcie ma upamiętnić jakieś ważne wydarzenie czy jubileusz, to najważniejsza osoba (osoby) powinna stanąć w środku. Pozostałych gości można rozmieścić opierając się na zasadach precedencji (oczywiście w miarę zdrowego rozsądku, np. oddając starszym gościom miejsca bliżej jubilata) lub tradycji (jak np. podczas ślubu, kiedy rodzina pana młodego może zająć miejsce po boku pani młodej i odwrotnie).
Zawsze też można wykonać kilka miłych gestów wobec osoby, która zmaga się z aparatem. Jeżeli widzimy turystę, który usiłuje zrobić sobie tzw. zdjęcie “z ręki", byle uchwycić siebie i zabytek w tle - zaproponujmy pomoc. Na pewno ktoś taki odwdzięczy się uśmiechem. Nie odmawiajmy też, gdy ktoś nas poprosi o to sam. Jeżeli widzimy, że ktoś robi zdjęcie lub coś filmuje, to poczekajmy, aż dokończy. Przechodzenie przed obiektywem mogłoby zepsuć ujęcie lub nagrywany fragment. My sami zaś zaoszczędzilibyśmy w ten sposób może pół minuty...
Już nie tylko gafą czy faux pas, ale zwyczajnie skandalem i niegodziwością jest fotografowanie osób, które uległy wypadkom. W takich sytuacjach należy przede wszystkim pomóc. Co więcej, elementem szacunku do ciała osoby zmarłej oraz rodziny jest uszanowanie prywatności. Z kolei robienie zdjęć podczas kierowania samochodem to zwyczajne szaleństwo, które może doprowadzić do spowodowania wypadku.
Fotografowanie powinno być czynnością dyskretną, niezakłócającą nikomu spokoju i nienarażającą nikogo na utratę prywatności. Jeżeli trzeba pozować do wspólnego zdjęcia, to należy to zrobić sprawnie i bez powodowania dodatkowych kłopotów. Wierzę, że wciąż bardziej od zdjęć liczy się to, co te później przedstawiają...
A jakie są Państwa doświadczenia z aparatami, fotografiami i fotografującymi? Czego woleliby Państwo unikać?