Jesteś lobbystą pracodawców - zarzucają mi związkowcy, którzy domagają się mojej dymisji. Tak, to prawda: jestem lobbystą. Lobbuję w interesie pracowników i przedsiębiorców, najuboższych i najsłabszych, rencistów i emerytów. To mój obowiązek jako ministra pracy.
Związki zawodowe chcą rozmawiać? Mówmy o faktach.
Aż 14 państw UE było zmuszonych obniżyć pensję minimalną
Związki domagają się podniesienia płacy minimalnej. Ona rośnie już od kilku lat - w tym roku o 7 proc. do 1600 zł, w przyszłym roku do 1680 zł. W tym samym czasie - jak wynika z raportu Sedlak&Sedlak - aż 14 państw UE było zmuszonych obniżyć pensję minimalną. My na taki krok się nie zdecydowaliśmy.
W sumie w latach 2007-2014 podnieśliśmy minimalną aż o 744 zł, czyli o blisko 80 proc. Rosła ona o jedną piątą szybciej niż wynikałoby to z ustawy. Dzięki temu Polacy mogą kupić za minimalne wynagrodzenie o 41 proc. więcej niż Czesi, o 35 proc. więcej niż Słowacy i o 18 proc. więcej niż Węgrzy.
To fakty. Z nimi się nie dyskutuje. Jasne, chciałbym żeby Polacy zarabiali więcej. Nie możemy jednak wylewać dziecka z kąpielą. Zbyt duża podwyżka płacy minimalnej mogłaby zwiększyć bezrobocie, zwłaszcza wśród młodych, słabiej wykształconych, z mniejszym doświadczeniem, a także w biedniejszych regionach. Zamiast wyższych pensji pracownicy mogliby stracić legalne zatrudnienie i wylądować w szarej strefie. Chyba nie o to chodzi związkowcom?
Uelastycznienie czasu pracy ma podnieść konkurencyjność polskich firm i chronić istniejące miejsca pracy
Związki zarzucają mi, że robię z pracowników niewolników, uelastyczniając czas pracy. Mają krótką pamięć. Związkowcy sami się na te zmiany zgodzili w 2009 roku. Zaproponowane przez mój resort zmiany w Kodeksie pracy - dłuższy okres rozliczeniowy i ruchomy czas pracy - już przecież obowiązywały w ustawie antykryzysowej. Poparli ją wówczas także związkowcy. Chcieli zrobić z pracowników niewolników? Nie sądzę.
Uelastycznienie czasu pracy ma podnieść konkurencyjność polskich firm i chronić istniejące miejsca pracy. I - uwaga - najważniejsze: żaden pracodawca nie będzie mógł wprowadzić zmian bez zgody związków zawodowych lub - jeśli ich nie ma - zgody przedstawicieli pracodawców. Pracodawcy nie mogą tego zrobić na siłę.
Na wsparcie bezrobotnych mamy zarezerwowane 4,7 mld zł z Funduszu Pracy
64 mld zł przeznaczyliśmy za naszych rządów na pomoc osobom bezrobotnym. Jak związki mogą twierdzić, że blokujemy środki na walkę z bezrobociem? Tylko w kryzysowych latach 2009-2010 przekazywaliśmy na aktywne polityki rynku pracy po 6,2 mld zł rocznie. Dla porównania jeszcze w roku 2006 było to zaledwie niewiele ponad 2 mld zł.
W tym roku na wsparcie bezrobotnych - podniesienie ich kwalifikacji, staże zawodowe czy dotacje na start swojego biznesu - mamy zarezerwowane 4,7 mld zł z Funduszu Pracy. To aż o 1,2 mld zł więcej niż przed rokiem. Dzięki temu możemy pomóc 500 tys. osób szukającym pracy.
Oczywiście, chciałbym żeby środków na wsparcie osób bezrobotnych było jeszcze więcej. Dlatego już w lipcu wystąpiłem do ministra finansów o dodatkowe 0,5 mld zł. Drugi wniosek wysłałem na początku września. Decyzji o odmrożeniu środków spodziewam się w najbliższych dniach. Mam nadzieję, że tak jak w zeszłym roku, kiedy zwiększyliśmy pulę środków również o 0,5 mld zł, będzie ona pozytywna.
Na ulicy można tylko się przekrzykiwać
Jestem zwolennikiem silnych związków zawodowych. Tylko razem z nimi możemy wypracować najlepsze rozwiązania dla pracowników. A mamy o czym rozmawiać. Gotowy jest projekt ustawy reformującej urzędy pracy czy oskładkowania członków rad nadzorczych i tzw. zbiegów przy umowach zleceniach. Ten ostatni projekt jest zresztą odpowiedzią właśnie na postulaty związkowców.
Chętnie usiądę ze związkowcami do rozmów, ale w Komisji Trójstronnej, nie na ulicy. Na ulicy można tylko się przekrzykiwać, my chcemy rozmawiać, chcemy dialogu.