Olek Ostrowski i Piotr Śnigórski ruszają na pierwszą polską wyprawę narciarską w Karakorum. Jako pierwsi Polacy, chcą zjechać z trzynastego pod względem wysokości 8-tysięcznika - Gaszerbruma II. "Jesteśmy zimnolubni. Ruszamy 17 czerwca. Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, zaatakujemy w drugiej połowie lipca" - mówi w rozmowie z z RMF FM Ostrowski, który jesienią, jako pierwszy Polak w historii, zjechał z szóstej najwyższej góry świata - Czo Oju. Ustanowił tym samym polski rekord wysokości zjazdu na nartach.
Michał Rodak: Patrząc w kalendarz, chyba nie jesteście szczególnymi fanami upałów i leżenia na plaży. Lato nad morzem - to raczej nie wasza bajka.
Olek Ostrowski: Zdecydowanie. Jesteśmy zimnolubni. Mnie upały wykańczają, męczę się.
Czyli wyjazd latem był przemyślany - ucieczka przed polskim upałem i tłumem.
Jak najbardziej. Poszukiwanie śniegu w czerwcu i lipcu.
Cel wyprawy to wejście drogą klasyczną na Gaszerbrum II (8035 m n.p.m. - przyp. red.), ale przede wszystkim chcecie jako pierwsi Polacy zjechać z niego na nartach. To że wyjazd dojdzie do skutku jest już pewne. Kiedy wyruszacie?
Ruszamy już 17 czerwca, czyli w najbliższą środę. Lecimy do Islamabadu. Mamy tam 2 dni na załatwienie wszystkich formalności związanych z wyprawą, między innymi pozwoleń, i ruszamy w stronę góry. Długo to trwa, bo to jest przejazd drogą Karakoram Highway. I tu już będą duże emocje, bo to ciekawy odcinek drogowy. Później długi, ponad tygodniowy trekking do samej bazy. Z aklimatyzacją, bo baza pod Gaszerbrumem II jest na ponad 5000 metrów. Tak więc dotrzemy tam pod koniec czerwca i cały lipiec mamy na to, żeby spróbować zaatakować, czyli założyć obozy, zaaklimatyzować się i spróbować wykonać atak i zjazd.
Rozmawiamy tuż przed waszym wyjazdem, a zaledwie kilka dni temu zakończyła się zbiórka internetowa na jego sfinansowanie. Obserwowałem postępy od początku. Szczerze mówiąc, gdy zobaczyłem, że za cel postawiliście sobie uzbieranie 40 tysięcy złotych to stwierdziłem, że...
...zwariowali...
...tak, pomyślałem: "Chyba zwariowali", po czym z każdym dniem zebrana suma rosła i w ostatnim dniu na konto wpłynęło chyba 10 tysięcy. W sumie uzbieraliście 50 tysięcy złotych. Spodziewaliście się, że dostaniecie aż takie wsparcie?
Emocje związane z tą zbiórką przez ponad miesiąc, bo tyle trwała, były duże. Różnie bywało. Rzeczywiście, dużą kwotę zaryzykowaliśmy, bo jest zasada, że albo się uzbiera 100 procent, albo się nie uzbiera i wtedy nie dostaje się nic, a różnie to szło. W połowie bardzo powolutku, więc trochę strachu było, ale rzeczywiście - końcówka była sprinterska. Niesamowite. Ja tak naprawdę, jak to się mówi, nie ogarniam tego, co się wydarzyło. 50 tysięcy to jest dla mnie wielki szok i nie spodziewałem się aż takiego przebicia.
Koszt całej wyprawy, o którym mówiliście, to około 80 tysięcy. To aktualna suma?
Troszkę się zmieniło, bo trochę koszty się zmniejszyły. Pozyskaliśmy sponsorów - nie tylko finansowych, ale też sprzętowych, więc nie mamy takich dużych wydatków.
Dzięki temu tym razem możecie pojechać w dwójkę. W zeszłym roku przy okazji wyprawy na Czo Oju (8201 m n.p.m. - przyp. red.), gdzie bez tlenu wszedłeś na szczyt i jako pierwszy Polak zjechałeś z niego na nartach, to się nie udało.
Tak, chcieliśmy jechać w trzy osoby - jeszcze z jednym naszym kolegą Kazikiem Chmiestem - i z przyczyn finansowych w trójkę nie pojechaliśmy. Ja też troszkę na wariata - miesiąc, półtora miesiąca przed wylotem - zorganizowałem pieniądze dla siebie i pojechałem sam. Ale teraz już założenie było takie, że jedziemy razem i że nie ma opcji, że nie i że ktoś jedzie sam. Tamta wyprawa była fajna. Jestem trochę takim górskim samotnikiem, ale to było duże obciążenie psychiczne i fizyczne. Można to zrobić bezpieczniej i przede wszystkim milej - w składzie 2-3-osobowym, w szybkim i zgranym zespole.
Na 8-tysięczniki wchodzi teraz wiele osób, które po prostu na to stać. To komercyjne wyprawy z przewodnikami i innymi udogodnieniami. Nawet jeśli jedziesz sam, w bazach spotykasz więc wielu ludzi, ale to chyba jednak nie to samo, jak w przypadku wyjazdu zgraną ekipą?
I tak, i nie. Na Czo Oju większość ludzi, których poznałem, to byli uczestnicy komercyjnych wypraw. Rzeczywiście, mają inne podejście do gór. Korzystają z pomocy szerpów, przewodników i z dodatkowego tlenu. Żyje się z nimi w bazie, spędza się z nimi czas, ale cała akcja górska jest inna. Inny jest proces aklimatyzacji, bo tych wyjść w górę ja musiałem wykonać więcej. Akcja górska to jedna dziedzina, a życie towarzyskie w bazie - druga. Teraz jedziemy we dwóch, więc będzie stałe towarzystwo w bazie i do działania w górach - zakładania obozów do aklimatyzacji.
Wtedy, przy okazji ataku szczytowego, dopadły cię też problemy zdrowotne. Opisywałeś po powrocie, że było trochę bólu, ale późniejsze wrażenia zjazdowe chyba wszystko rekompensują.
Tak, były wzloty i upadki podczas całej wyprawy. Raz było gorzej, raz lepiej, ale cały czas bilans był dodatni. Nie męczyłem się tam. W końcu jeździmy tam dla przyjemności - żeby miło spędzać czas i robić to, co kochamy. Czasem kosztuje to wyrzeczenia, ale potem emocje związane z przebywaniem tam i ze zrobieniem czegoś, ze zdobyciem szczytu, to jest mocny pozytyw i bilans jest zdecydowanie na plusie. Chociaż jest też przysłowie, którego często używam: "żeby było przyjemnie, nie musi być... przyjemnie".
Andrzej Bargiel też mówi o tym, że zjazdy z takiej wysokości to jest sama radość i euforia. Ale komuś spoza waszego środowiska trudno sobie wyobrazić, że po często kilkunastogodzinnym ataku szczytowym, czasem w skrajnych warunkach i przy ogromnym zmęczeniu, rzeczywiście zjeżdżając można tylko jechać i się uśmiechać.
Nie chodzimy tam na siłę. Jak jest strasznie, to trzeba mieć tę czerwoną lampkę w głowie, ale z racji tego, że my głównie jesteśmy w tych górach narciarzami, a nie wspinaczami, to naszym celem jest zjazd. Dotarcie na szczyt to jest dopiero początek tej całej przygody. To zjazd sprawia nam największą radość. Na pewno kosztuje to więcej wysiłku, ale szybciej się poruszamy i jeździmy na nartach w niesamowitych miejscach. To jest w tym wszystkim największe przeżycie.
Jakie są różnice między Czo Oju, a Gaszerbrumem II, jeśli chodzi o warunki, plany na całą akcję górską, klimat, panującą obecnie pogodę?
To jest Karakorum, inne pasmo górskie i tutaj ten klimat jest dużo bardziej surowy. Pogodowo jest mniej stabilnie. Są częstsze załamania pogody. To duże skupisko wysokich gór - cztery 8-tysięczniki obok siebie, więc ta pogoda lubi się tam zmieniać. Samo dotarcie do bazy, jak wspominałem, ten trekking będzie trwał ponad tydzień. To już jest większa skala gór w sensie odległości. Pod Czo Oju po 2 dniach jest się w bazie, a wracając - po dniu już jest się w cywilizacji. Dodatkowo trochę przesunięty jest okres monsunu. W Karakorum sezon zaczyna się teraz, w połowie czerwca, a w Himalajach ten pomonsunowy dopiero we wrześniu.
Dlaczego wybraliście teraz akurat tę górę?
Po Czo Oju dość szybko zacząłem rozmyślać o kolejnym celu. Czemu Gaszerbrum? Bo wspólnie z tymi ludźmi, z którymi jeżdżę na różne wyprawy narciarskie, łączymy zawsze tę przygodę narciarską z przygodą podróżowania, poznawania nowego. Nowe pasmo górskie, które też zawsze mocno działało na moją wyobraźnię. Cztery 8-tysięczniki... K2 - góra legenda, Gaszerbrumy, po drodze Trango Tower, Maszerbrumy... Samo dotarcie tam i bycie w okolicy tych gór to już jest wielkie przeżycie. To jeden duży plus, a poza tym Gaszerbrum II jest dobrym narciarskim celem, bo tych trudności technicznych, takich stricte wspinaczkowych, tam również nie ma. Jest ciut trudniej niż na Czo Oju, ale ten zjazd jest logiczny i rzeczywiście te narty mocno się tam przydadzą, przyspieszą całą akcję górską i na pewno powrót ze szczytu, jeśli się uda.
Naszą rozmowę przeczyta pewnie wielu narciarzy, którzy cały zimowy sezon spędzają na stoku. Nie wiem, czy ten "logiczny zjazd", o którym mówisz są w stanie sobie wyobrazić. Dla ciebie, jako narciarza doświadczonego, z dużymi umiejętnościami, to jest tak proste, czy to zagrożenie wciąż jest realne i wysokie?
Ogólnie cała zabawa w narciarstwo wysokogórskie niesie ze sobą jakieś ryzyko, ale według mnie narty zwiększają bezpieczeństwo w górach. Jeśli jest się dobrym narciarzem, czujemy się na nartach, jak na nogach. Nie zastanawiamy się nad tym, czy skręcimy, czy nie i jak ten skręt wykonać, więc to tak naprawdę zwiększa bezpieczeństwo i przyspiesza powrót z niebezpiecznej wysokości. Ale faktycznie, co czwarty czy piąty Polak deklaruje, że jeździ na nartach, a jednak będzie to pierwsza polska wyprawa narciarska w Karakorum i nikt wcześniej nie próbował tego zrobić. Przecieramy tam narciarskie szlaki.
Piotr Śnigórski to doświadczony freeride'owiec, instruktor narciarstwa. Razem w ubiegłym roku zjechaliście między innymi z Kazbeku. Tym razem plan też zakłada wspólne wejście na szczyt i wspólny zjazd?
Tak, tworzymy zespół. Chcemy razem działać, razem zaatakować szczyt i razem zjechać. Oczywiście, dużo zmiennych zdecyduje o tym, jak to będzie wyglądało. Wszystko okaże się na miejscu. Ale tak, założenie jest takie, że działamy razem, jesteśmy zespołem i mamy ten sam plan.
PRZECZYTAJ DRUGĄ CZĘŚĆ ROZMOWY O NARCIARSKICH WYCZYNACH OLKA OSTROWSKIEGO!
A co z tzw. czystością stylu, czyli zjazdem ze szczytu do bazy bez odpinania nart? Przywiązujesz do tego wagę? Po powrocie z Czo Oju opisywałeś to bardzo zabawnie, mówiąc o pokracznym pakowaniu obozu drugiego z przypiętymi nartami. To rzeczywiście ma aż takie znaczenie?
Dla mnie ideałem jest sytuacja, gdy zapinam narty na szczycie i zjeżdżam najniżej, jak tylko się da. Dla mnie to jest wykonany zjazd i wtedy mogę powiedzieć, że zjechałem z tej góry. To, co wspominasz - rzeczywiście była taka teraz komiczna dla mnie sytuacja. Zjeżdżając ze szczytu, dojechałem do obozu drugiego i musiałem go spakować. Byłem sam. Nie miałem tego zaplecza logistycznego i kogoś, kto mógłby mi te rzeczy zgarnąć. Musiałem spakować namiot i stwierdziłem, że zrobię to z przypiętymi nartami, co było bez sensu, bo pokonałem trudności techniczne zjazdu i tam nart nie odpinałem, a tutaj ostatecznie je ściągnąłem. Uważam sobie ten zjazd za zaliczony. Tutaj też będziemy we dwójkę i zjeżdżając, będziemy musieli likwidować te obozy. Gdybyśmy mieli większą ekipę, która by nas wspierała i się tym zajmowała, to inaczej by to wyglądało, ale w takiej sytuacji dopuszczam odpięcie nart przy składaniu obozu.
Ale same warunki pozwalają na taki czysty zjazd, czy jest jakiś odcinek, który może sprawić większe kłopoty?
Najbardziej może nie martwi, ale takim newralgicznym punktem jest kopuła szczytowa. Zjeżdża się granią, dosyć mocno nastromioną, bo nawet do 50 stopni nachylenia na dużej wysokości. To taki rodzynek całego zjazdu. Reszta to raczej logiczny zjazd, trzymając się żebra. Są miejsca, gdzie to żebro trochę chodzi góra-dół, więc będą tu miejsca, gdzie narty trzeba będzie ściągnąć, bo po prostu trzeba podejść kawałek.
A jak duże znaczenie ma dla ciebie przy okazji wypraw, że będzie to coś, co zrobisz jako pierwszy? Celowo wybrałeś Karakorum także dlatego, że wcześniej żadnej polskiej wyprawy narciarskiej tam nie było?
Nie, to nie było wysoko postawionym warunkiem, że to musi być "pierwsze". Ogólnie to, co robimy jest na razie mało popularne w Polsce, ale nie mamy w sobie czegoś takiego, że jedziemy tam, bo jesteśmy pierwsi. Po wyjeździe na Czo Oju, kiedy okazało się, że mogę na tych nartach jeździć w Himalajach i na dużych wysokościach, które zawsze działały na moją wyobraźnię, znaleźliśmy kolejną dużą górę, która jest możliwa do zjechania i ma te pozostałe zalety wspomniane wcześniej.
Czyli realnie, kiedy orientacyjnie możliwe byłoby wyjście na szczyt?
Druga połowa, koniec lipca to jest najwcześniejszy moment, kiedy możemy myśleć o ataku szczytowym. Jeśli cała aklimatyzacja pójdzie po naszej myśli, będziemy w dobrej formie i nie zatrzyma nas pogoda.
Za ubiegłoroczną wyprawę udało ci się zebrać sporo nagród - w tym wyróżnienie na Kolosach w Gdyni. To się jakoś przełożyło na zainteresowanie i łatwiejsze zdobycie finansów?
Trochę tak. Medialnie trochę hałasu się dookoła tego zrobiło. Myślę, że te nagrody na pewno pomogły w zbiórce. W pozyskaniu sponsorów niekoniecznie, bo tych wszystkich, których mamy, to są ludzie, którzy rozumieją naszą pasję, bo często sami robią takie rzeczy w mniejszej skali i nam kibicują. Serdecznie im za to dziękujemy, bo to dla nas dobry układ. Rozumiemy się bez strasznej papierologii.
Zdobycie wyróżnienie na Kolosach za 2014 roku, gdzie konkurencja była niesamowita już chyba świadczy o tym, jak dużym osiągnięciem był wyczyn na Czo Oju.
Konkurencja byłą mocna, szczególnie w alpinizmie... Fajnie, miło, że zostało to zauważone i że narty gdzieś tam się przebijają w tym świecie górskim. Na razie jesteśmy tak trochę obserwowani: "Co ci narciarze wyprawiają?". Tak, jak wspomniałem - jesteśmy głównie narciarzami, a nie wspinaczami.
Jeśli chodzi o góry wysokie i skalę, jesteście chyba w tym momencie z Andrzejem jedyni. Słyszałeś o innych, którzy planują podobne wyprawy?
Przede wszystkim trzeba tutaj wspomnieć Jerzego Kukuczkę, który zdobywając ostatni 8-tysięcznik miał narty na szczycie. Nie był narciarzem, ale na pewno tych nart używał. Czy zjechał w całości - to rozmowa na inną okazję, ale był prekursorem. Potem było długo, długo nic. Później pojawił się Andrzej, któremu - po wyprawach z Polskim Himalaizmem Zimowym - w 2013 roku udało się zjechać z Sziszapangmy. Ja już wtedy próbowałem zorganizować wyjazd na Czo Oju. Wtedy się nie udało. Udało się w zeszłym roku. Polacy z nartami pojawiają się w Himalajach i ja się z tego cieszę. W dobry czas trafiliśmy.
Swoją drogą, na skitouring jest w Polsce straszny boom. Teraz, idąc w weekend w Tatry zimą w sezonie, to są może nie setki, ale kilkadziesiąt osób w każdej dolinie. Jeszcze kilka lat temu spotykało się pojedyncze osoby, więc idziemy w dobrą stronę, chociaż chciałoby się mieć więcej tych górek tylko dla siebie. To jest pytanie - promować, czy nie promować.
Twój dalszy plan w takim razie też obejmuje 8-tysięczniki, czy niekoniecznie? Może np. Ameryka Południowa?
Moja lista gór do odwiedzenia z nartami jest bardzo długa. Jest jakaś magia i uzależnienie od tej wysokości. Coś w tym jest, że jednak ciągnie w góry wysokie, ale co będzie następnego - jeszcze nie wiem. 200 procent skupienia na Gaszerbrumie II. Chcemy zrobić swoje, bezpiecznie wrócić, a potem na pewno coś się wymyśli.