"Dżunglę trzeba poznać, by ona nas nie zabiła. Pierwszy etap to umiejętność przetrwania. Potem jest wyższa szkoła jazdy, czyli walka" - mówi w rozmowie z Bogdanem Zalewskim Naval - operator GROM i autor książki "Przetrwać Belize. Opowieść GROM-owca o morderczym treningu w dżungli". Zapraszamy do przeczytania drugiej części wywiadu.
Bogdan Zalewski: Jaki jest alfabet postępowania w dżungli, nie tylko nocą?
Naval: Najpierw trzeba dżunglę poznać, by ona nie zabiła nas. A pierwszy etap to jest umiejętność przetrwania: jak się osłonić, ochronić od tego wszystkiego, co jest wokół, jak znaleźć pożywienie, wodę. Dopiero później jest ta wyższa szkoła jazdy, czyli walka.
Jaki powinien być strój? Co się powinno nosić w takim środowisku jak dżungla?
Musimy być praktycznie w stu procentach ochronieni. Możemy wybić sobie z głowy takie pomysły jak podwinięcie rękawów. Nawet, gdy jest gorąco, nie ma mowy o ściągnięciu koszulki. Wszystko, co nas izoluje, jest jak najbardziej na miejscu. Dobre buty. Tutaj idealnie sprawdziły się "jungle", na które w pierwszych dniach nie mogłem spojrzeć, bo są z twardej skóry robione. Spodnie włożone do butów. Bluza munduru włożona do spodni. Opuszczone rękawy. Rękawice w moim przypadku. Dobry kapelusz. Moskitiera na twarz i świetny środek, który odstrasza komary. Czym bardziej sobie pomożemy technicznie, aby się odizolować od dżungli, tym łatwiej będzie nam przetrwać.
Czyli na początku jest pakowanie się. A czym ono jest dla operatora GROM-u? Jakie są kryteria doboru rzeczy? Jak pan tworzy taką listę? Co to jest "plecak doskonały"?
Każdy z nas ma własną filozofię. Jeśli chodzi o mnie, to trzeba pamiętać o tym, że ten plecak będziemy ze sobą nosić. Jest spora różnica, czy mamy plecak piętnasto- czy dwudziestokilogramowy. Muszę wziąć tyle sprzętu, aby pozwolił mi wykonać to, do czego mam się przygotować, ale zarazem ma on być na tyle lekki, by nie stanowił dla mnie problemu. To nie może być za duży ciężar. To jest cały czas taka śliska materia. Czy sznurek, który zabieram, wystarczy? Czy jednak wziąć go o dwa metry więcej? Tak liczy się każde dodatkowe gramy. Pewnie ludzie, którzy chodzą po górach, przytakną mi, że to jest bardzo ważne, by odciążyć się i wtedy móc łatwiej działać.
A propos sznurka... napisał pan: "jeśli sznurek nie pęknie, to i ty nie pękniesz". Jaką rolę w tych ekstremalnych doświadczeniach odgrywa sprzęt?
Bardzo ważną, bo jesteśmy odizolowani od tego wszystkiego, co nam daje cywilizacja. Nie wyjdę dwieście metrów z dżungli, nie pójdę do sklepu, by sobie coś dokupić. Ten sprzęt musi być jak najlepszy: i nóż, który się nie stępi i sznurek cholernie mocny.
Jak wygląda sztuka kamuflażu w dżungli?
W dżungli, gdzie jest bardzo - jak ja to piszę w książce- "ciasno, wręcz tłoczno", nasze zmysły są nieco odwrócone. Bo najpierw jesteśmy w stanie wyczuć nozdrzami zapach inny niż normalny. Potem usłyszeć, a samym końcu kogoś zobaczyć. Kamuflaż, jeśli jest dobry, będzie szedł tą samą ścieżką. Gdy będziemy mieli odsłonięte ręce, bladą twarz, będziemy się mocno odróżniali od tego środowiska. Zawsze kamuflaż powinien być taki, by jak najbardziej przypominał tło, na którym stoimy.
A można zabić swój zapach?
Najlepiej pachnieć tym wszystkim, co jest tam na miejscu. A więc nie myć się, nie golić i pachnieć tak, jak środowisko.
Pan opisuje to "mycie się", bardzo skomplikowane, przy pomocy pięciu chusteczek, tak?
Tak, miałem wydzieloną porcję chusteczek na każdy dzień, bo - tu wracamy do pakowania się oraz ciężaru bagażu- i to miałem przemyślane.
A co to są "parokroki"? Jak się je liczy i zgrywa z GPS-em?
To słowotwór z dwóch słów - "para" i "krok". A więc dwa kroki to jest "parokrok". Dosyć proste.
Taka jednostka.
Tak. Gdzieś tam w slangu używana. W moim przypadku, wiem, że siedemdziesiąt parokroków daje mi dystans stu metrów.
A co z nawigacją satelitarną?
Technika zawodzi, gdy poszycie jest bardzo gęste. Sygnał z satelit nie jest odbierany przez GPS, więc jednak trzeba wrócić do podstaw tej naszej nawigacji - a więc busola, kompas, mapa i mierzenie dystansu parokrokami.
Co trzeba wziąć ze sobą do jedzenia i do picia?
Żołnierze są szkoleni do tego by przetrwać, móc sobie coś upolować i się zabezpieczyć. Profesjonalnie wykonane racje żywnościowe dla wojska, są mocno skondensowane energetycznie, żeby tak samo jak sprzęt były mniejsze, lżejsze, a dawały dużą energię.
A jak smakuje pancernik?
Już tak naprawdę dobrze tego smaku dzisiaj nie pamiętam. Ale wtedy, w tym czasie, gdy go jadłem, to bardziej patrzyłem na to mięso jak na białko, że ja potrzebuję mięsa, bo jestem głodny. Nie patrzyłem na niego jak na degustowanie czegoś wybitnego, egzotycznego, tylko po prostu jak na mięso.
Czyli widział pan mięso pancernika a myślał pan - białko, tak? Musiał pan odwracać uwagę od tego, co ma na talerzu?
Smaczne było, więc robiłem to z czystą przyjemnością, ale nie myślałem, że to pancernik. Raczej chciałem się najeść.
A jak się czuje człowiek dochodzący do ekstremum? Gdzie jest granica ludzkiego organizmu nieprzekraczalna dla pana?
Myślę, że warto to sobie gdzieś tam w głowie wyłapać, żeby się nie zagalopować. Bo gdy jest wycieńczenie fizyczne, jest adrenalina to możemy zapomnieć, że tę cienką czerwoną linię przekroczymy. Może wspomnę tutaj, że z półtora miesiąca temu w Wielkiej Brytanii doszło do tragedii. Trzech chłopaków, którzy starali się do SAS-u, przeciągnęło tę cienką czerwoną linę, która pękła. To były świetne, twarde charaktery, które chciały oszukać głowę i ciało i poszły o krok za daleko. Nie mam jakiejś recepty na to, jak to zrobić. Trzeba po prostu się mocno poznać poprzez dozowanie sobie tego wysiłku, żeby być bardziej wytrzymałym, ale nigdy nie przekroczyć tego.
A co u pana pęka najpierw - ciało czy umysł? Co odmawia szybciej posłuszeństwa - nogi czy głowa?
W moim przypadku nogi odmawiają posłuszeństwa, ale głowa je na tyle mocno prowadzi, że robią jeszcze kolejne kroki i też się nie poddają.
Dlaczego człowiek taki jak pan poszukuje takich ekstremalnych bodźców? Tylko proszę już nie mówić już o adrenalinie.
Myślę, że to styl życia. Że nie jest możliwe, bym się obudził rano i chciał siąść tylko na kanapie.