Zdumiała mnie zapowiedź premiera Donalda Tuska, zmierzająca do odrodzenia złożonej dziś z 9 wakatów i uznawanej dotąd za byt niezgodny z Konstytucją komisji ds. badania rosyjskich wpływów. Trochę przypomina ona próbę przeróbki na lokal użytkowy zdewastowanego i zbudowanego niezgodnie z prawem budowlanym pustostanu ustawionego na terenach zalewowych. Po co?
Z sekwencji wydarzeń wynika, że powodem nagłego zlecenia koordynatorowi służb specjalnych przygotowania rekomendacji, mających reaktywować komisję, powoływaną przez poprzedni rząd w chaosie i bałaganie kampanii wyborczej - jest sprawa Tomasza Szmydta.
To ona odrodziła w debacie publicznej szereg pytań, dotyczących wschodnich wpływów w istotnych dla naszego państwa obszarach administracji, biznesu, organizacji pozarządowych czy mediów. To jednak nie może wynikać ze sprawy jednego sędziego, który poprosił o azyl w Białorusi.
Podobnych przypadków oczywiście może być więcej, ale nawet najzajadlejsi pewnie śledczy do dokonania jakichś ustaleń w sprawie wpływania na bieg polskich spraw potrzebują narzędzi.
Są takimi narzędziami służby specjalne, prokuratura, współpraca wywiadowcza z sojusznikami, istniejące ośrodki analityczne, tylko że... po pierwsze zaś wszystko to już mamy, a po drugie - jeśli te narzędzia nie dostarczyły dotąd podstaw do bicia na alarm w sprawie jednej osoby, kontrowersyjnej jak powszechnie wiadomo od dość dawna - to skąd pomysł, że pomogą skleić w całość przekazy, otrzymywane ze wszystkich tych źródeł?
Nie wiem, jakimi środkami można uzdrowić prawny status komisji, która powstała w oparciu o wiele mówiący opis "lex Tusk". Na podstawie zamieszczonych powyżej uwag nie dowierzam też, że jakiekolwiek dodatkowo powołane quasi-wywiadowcze, analityczne ciało było w stanie ogarnąć nie tylko już dziś bardzo złożoną, a wciąż dynamicznie ewoluującą rzeczywistość.
Poza doraźnym wykorzystaniem do zagrania na nosie przeciwnikom politycznym niepokojącą i podszytą wyraźną kpiną zapowiedzią nie widzę także żadnej potrzeby, jaką mogłoby zaspokoić remontowanie komisji, z której dziś została tylko imponująca nazwa i groteskowy raport kończący paromiesięczną działalność.
Wątpię też, by żeby zwykła ekonomika działań wskazała, że warto to robić.