Właściwie żadna z istotnych decyzji dotyczących skazania Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika nie jest i nie będzie oczywista i bezsporna. Chaos wprowadzony na najwyższych szczeblach wymiaru sprawiedliwości sprawia, że podważyć można w zasadzie każdy jej element. Humorystyczne akcenty tej sytuacji nie są zamierzeniem autora. To tylko opis rzeczywistości.
Oczywista sprawa toczącego się postępowania odwoławczego ws. wygaszenia mandatu dwóch skazanych prawomocnie posłów wcale nie jest oczywista.
Odwołań nie może rozstrzygnąć Izba Kontroli Sądu Najwyższego, do której "według właściwości" powinna trafić, bo ważne jest tylko odwołanie złożone przez Marszałka Sejmu, a ten złożył je w Izbie Pracy SN.
Według przepisów Sądu Najwyższego sprawy takich odwołań należą do Izby Kontroli, ta jednak nie może ich rozpatrzyć legalnie, bo chociaż je ma, to nie dostała ich od Marszałka. Czyli właściwie ma same odwołania, ale otrzymane w prawidłowym trybie, niezgodnym z jasnym przepisem Kodeksu wyborczego.
Co więcej, sędziowie Izby Kontroli mają jedynie same przekazane im odwołania, ale nie mają poprawnie im przekazanego postanowienia Marszałka, którego te odwołania dotyczą.
Podsumowując - izba, która wg prawa powinna w sprawie orzekać - orzekać nie może, a ta, która zamierza orzekać - nie powinna tego robić, bo takie akurat sprawy nie należą do jej kompetencji.
Sprawę wprowadziła na swoją wokandę nie Izba Kontroli, ale Izba Pracy. To jednak izba mieszana, składająca się zarówno z sędziów orzekających od wielu lat, których powołań do SN nikt nie kwestionuje, jak tzw. neosędziów, powołanych z udziałem tzw. neo-KRS, a więc nieuznawanych za sędziów powołanych prawidłowo.
Do tej właśnie mieszanej izby trafiły odwołania panów Kamińskiego i Wąsika. Ponieważ sprawa ma poważne znaczenie polityczne nie należy się dziwić, jeśli orzeczenia w identycznych co do istoty sprawach będą różne.
Rozpatrzenie odwołania Mariusza Kamińskiego zostało przydzielone sędziom orzekającym w Sądzie Najwyższym od wielu lat, a identyczną co do treścisprawę Macieja Wąsika - sędziom, powołanym z udziałem tzw. neo-KRS, orzekającym ledwo od kilkunastu miesięcy.
Starsi sędziowie, nazywani przez młodszych stażem paleosędziami, uznają zapewne wygaszenie mandatu posła Kamińskiego i odrzucą jego odwołanie.
W takiej samej sprawie neosędziowie jednak mogą spróbować przekazać sprawę Macieja Wąsika do Izby Kontroli, albo uznać jego odwołanie. Dzięki temu skazany prawomocnie były wiceminister mógłby odzyskać mandat poselski.
Niezależnie od treści orzeczeń każde z nich będzie jednak mogło być uznane za wadliwe - jedno przez rozpatrzenie w niewłaściwej izbie, drugie - z powodu niewłaściwej obsady sędziowskiej.
Podobnie zresztą podważana mogłaby być jednolita decyzja obu składów - nawet jeśli neosędziowie i paleosędziowie podjęliby identyczne decyzje, o przyjęciu lub odrzuceniu odwołań Kamińskiego i Wąsika - one także byłyby kwestionowane, z tych samych powodów.
Wstępem do nieco obłąkanego stanu, w jakim znalazł się wymiar sprawiedliwości było m.in. ułaskawienie, jakim po nieprawomocnym wyroku I instancji panów Kamińskiego i Wąsika obdarzył prezydent Andrzej Duda.
Nie można ułaskawić człowieka nieskazanego prawomocnie, a więc formalnie jeszcze niewinnego. Prezydent jednak to zrobił, teraz nie może więc ułaskawić skazanych prawomocnie, chociaż dopiero teraz miałoby to sens wynikający z przepisów prawa.
Częścią problemu jest też to, że dla ogromnej części prawników i polityków Izba Kontroli SN nie jest sądem, nie nadaje się więc do rozstrzygania sprawy Kamińskiego i Wąsika, a jej decyzje nie byłyby przez nich uznawane.
Jednocześnie od kilku lat i kadencji ta właśnie Izba Kontroli nadaje się do stwierdzenia ważności kolejnych wyborów. Chociaż nie jest poprawnie powołanym sądem, jej orzeczenia w tych akurat sprawach są powszechnie akceptowane.
Co więcej - za tydzień ta sama niestanowiąca sądu i złożona z niesędziów Izba Kontroli SN zrobi to ponownie, uznając ważność październikowych wyborów do Sejmu i Senatu. I to również zostanie zaakceptowane przez wybranych w nich polityków, także tych, którzy odmawiają jej decyzjom prawomocności.
W opisanej powyżej sprawie mamy sąd nieistniejący jako sąd, który wydaje orzeczenia, które nie są orzeczeniami. Jego rolę przejmuje inny sąd, który wg prawa nie ma prawa tego robić, ale robi to dla zapewnienia wiarygodności orzeczeń, których nie powinien wydawać. Mamy dwie jednakowe sprawy, w których mogą zapaść diametralnie różne wyroki, a który z nich będzie niewłaściwy każdy będzie mógł sobie orzec sam. Mamy sąd, który powinien, ale nie może orzekać i taki, który nie powinien, ale będzie orzekał. I ułaskawienie niewinnych i brak możliwości ułaskawienia winnych, chociaż powinno być odwrotnie.
Sytuacja wywołałaby zapewne zachwyt arcymistrza absurdu i podszytej grozą groteski, autora "Paragrafu 22", Josepha Hellera. Nawet jednak jeśli pisarz nie żyje, duch jego twórczości wciąż jest z nami.