Gdyby Stanisław Piotrowicz zachował ostatnio umiar w zachwalaniu swoich zasług z czasów PRL, jego postać nie budziłaby dziś aż tak wielkich emocji. Samo bycie prokuratorem w PRL nie obciąża jednak tak, jak wypieranie się prawdy w RP. Dziś jego nazwisko staje się symbolem rojącego o własnych niewiarygodnych wyczynach barona von Münchausena.
Nazywający się dziś "twarzą zaprowadzania ładu konstytucyjnego" Stanisław Piotrowicz był w czasach PRL prokuratorem. Każdy, kto się w PRL urodził, kimś w nim był. Nie ma danych, by sądzić, że był śledczym szczególnie gorliwym, zajadle tropiącym niegodziwców, zagrażających władzy ludowej. Ot, szeregowy prokurator, który żeby zdać egzamin zapisał się do PZPR, a potem przez lata robił swoje. Człowiek przyzwoity na tyle, by odmówić w burzliwych czasach prowadzenia śledztw politycznych, gotów zapłacić za to zesłaniem z prokuratury wojewódzkiej do rejonowej. Mimo to odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi przez PRL-owską Radę Państwa, ze stosowną w tamtych czasach formułą o pracy pilnej, wydajnej itp. Słowem - Stanisław Piotrowicz nie był nikim nadzwyczajnym. Nie bardziej niż szereg współczesnych osób publicznych, które wówczas także pełniły krępujące dziś role.
Z dokumentów IPN wynika, że we wrześniu 1982 Stanisław Piotrowicz przygotował akt oskarżenia przeciwko opozycjoniście Antoniemu Pikulowi, za gromadzenie i rozpowszechnianie literatury i ulotek, "których treść mogła wywołać niepokój publiczny lub rozruchy". W stanie wojennym groziły za to 3 lata więzienia. Akt oskarżenia opatrzony parafą przez Piotrowicza się nie ostał - do sądu trafił inny, przygotowany miesiąc później i przedstawiany sądowi przez ppor. Zdzisława Pęcaka z Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Rzeszowie. To też nie miało większego znaczenia - w listopadzie 1982 Sąd Warszawskiego Okręgu Wojskowego umorzył postępowanie przeciwko Antoniemu Pikulowi.
Kilka dni później rzeszowska prokuratura wojskowa wniosła w sprawie Pikula rewizję do Izby Wojskowej Sądu Najwyższego. Ten w styczniu 1983 pozostawił sprawę bez rozpoznania, tym samym kończąc ją.
O zarzutach, przypominających sprawę Antoniego Pikula sam Piotrowicz mówił w środę, że to nieprawda, manipulacja i kłamstwo. Były prokurator oświadczył też, że nigdy nie stawał przeciw opozycjonistom przed sądem. To zręczne sformułowanie; przed sądem rzeczywiście stawał w sprawie Pikula nie Piotrowicz, ale ppor. Pęcak. To jednak nie zmienia faktu, że pod pierwszym aktem oskarżenia (z 24 IX 1982) przeciwko Antoniemu Pikulowi widnieje parafa ówczesnego wiceprokuratora rejonowego w Jaśle - Stanisława Piotrowicza.
Co więcej, jeszcze trzy lata temu sam Piotrowicz zapewniał: Nie ma mojego podpisu na akcie oskarżenia, jest jedynie przepisane przez maszynistkę moje nazwisko. Na tym dokumencie nie ma żadnej mojej parafki. Niestety dla posła w aktach IPN zachował się dokument, na którym jego parafka jest.
Uważam, że zawierucha, wywołana przez ujawnienie krępujących dziś faktów z życia posła Prawa i Sprawiedliwości przerasta nieco znaczenie tych faktów. Znacznie bardziej naganne jest jednak to, co niezaprzeczalne - poseł Prawa i Sprawiedliwości i przewodniczący Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka jawnie minął się z prawdą, zapewniając, że w aktach nie ma tego, co tam jest.
Stanisław Piotrowicz nie zachował jednak umiaru, z jednej strony domagając się "Pokażcie mi ofiary" od tych, którzy zarzucali mu oskarżanie opozycjonistów, z drugiej jednak strony, twierdząc "Nikogo nie oskarżałem z opozycjonistów, a niektórzy zawdzięczają mi wolność". Rzecz w tym, że o ile krytycy Piotrowicza rzeczywiście zapewne nie wskażą jego ofiar, o tyle on sam także nie potrafi jakoś wskazać tych, którzy z czasów PRL zawdzięczają mu wolność lub cokolwiek innego, co potrafił wówczas załatwić prokurator.
Przed tygodniem wspierający Stanisława Piotrowicza poseł PiS Bogdan Rzońca mówił w Sejmie, że rozmawiał z Pikulem, który jest jego sąsiadem. Według Rzońcy ze słów Pikula wynika, że postawa prokuratora Piotrowicza była jedynym sposobem na uchronienie go przed więzieniem. Poseł zachęcał nawet z mównicy do zweryfikowania jego słów i zapytanie samego Antoniego Pikula.
Antoni Pikul kategorycznie zaprzeczył słowom posła PiS. Zarówno o samej rozmowie na temat Piotrowicza, jak przedstawionej posłom przez Rzońcę jej rzekomej treści. Były opozycjonista zarzucił posłowi PiS wykorzystanie jego nazwiska w niecnej sprawie i kłamstwo. Podobnie kłamstwo zarzucił też samemu Piotrowiczowi:
To jest absolutna nieprawda, ponieważ pan Piotrowicz żadnej pomocy tak mnie, jak i innym osobom związanym z Solidarnością, w tym czasie, nie udzielał - tak na zapewnienia o skrytym wspieraniu opozycji przez prokuratora z Jasła mówi oskarżany przez Piotrowicza Antoni Pikul. Jego zdaniem Piotrowicz napisał przeciw niemu akt oskarżenia w oparciu o materiały, zgromadzone przez funkcjonariuszy SB. Jego działanie były opozycjonista postrzega jako działanie przeciwko narodowi polskiemu.
Stanisław Piotrowicz stał się ofiarą własnej nieskromności. Gdyby uczciwie przyznał, że był autorem aktu oskarżenia przeciwko opozycjoniście (jednego tylko i to nieprzedstawionego przed sądem) - byłby dziś tylko jednym z wielu oportunistów z czasów PRL. Wcale nie najgorszym z nich i prawdopodobnie mającym już za sobą odkupienie błędów późniejszymi działaniami.
Poseł postanowił jednak podkolorować swoją biografię mglistymi oświadczeniami o pomocy, świadczonej opozycjonistom, o tym, że jako prokurator ryzykował w stanie wojennym znacznie więcej niż oni, że Antoniego Pikula w rzeczywistości nie oskarżał, ale uratował od odsiadki... Żaden z elementów tej podkoloryzowanej biografii nie daje się potwierdzić. Przeciwnie - zaprzeczają im akta IPN i wskazywany jako "uratowany" Antoni Pikul.
Gdyby poseł Piotrowicz rzeczywiście w 1982 uratował Pikula, to od kilkudziesięciu już lat mógłby mu patrzeć w oczy, bo były opozycjonista traktowałby go tak, jak traktuje się zbawców. Wtedy poseł Rzońca nie musiałby zmyślać rzekomych rozmów z sąsiadami, wychwalających Piotrowicza.
Dziś broniona przez kolegów z PiS "twarz zaprowadzania ładu konstytucyjnego" jak określa się z właściwą sobie skromnością sam Piotrowicz pozostaje posłem, szefem sejmowej komisji sprawiedliwości i praw człowieka. Nic nie grozi też posłowi Bogdanowi Rzońcy.
Tylko tyle. I aż tyle.