Papież Franciszek w coraz bardziej ostrych słowach mówi o tym, że świat ma w nosie biednych, że ma ich w nosie Kościół - pisze Szymon Hołownia na Stacja7.
To zabawne patrzeć jak dla niektórych obrośniętych w rzeczy i zaszczyty kapłanów, dosadne słowa Franciszka stają się gorącą blachą, na której wykonują rozkoszne łamańce, tłumacząc się pokrętnie ze świecideł. Papież stawia zarzuty nie tylko gościom w koloratkach. W Polsce księża to 0,08 proc. katolików, biskupi to 0,0003 proc. Zanim ruszy się na polowanie do biskupich garaży, warto zastanowić się o ileż więcej maybachów, bentlei, kamienic, i baterii czy sedesów z brylantami (znajomy znajomego sobie sprawił: czterdzieści tysięcy za sztukę, czyli osiem dych za oba sprzęty) zalega w życiorysach świeckich polskich katolików. Ile "ducha światowości" jest i w tych, co głośno pomstują, że nie mają na chleb, ale całe dnie zalegają przed telewizorem na pół ściany, a jeśli o czymś rozmawiają to o "pieniążkach", myśląc już wyłącznie cyframi. Sam obrosłem w rzeczy, mam też telewizor, nie będę więc potępiał jubilerskich sedesów. Nie wyobrażam sobie jednak, żeby po tym co (i jak) mówi papież Franciszek ich posiadacz, nie zaczął płacić dziesięciny (tak, mam na jej punkcie obsesję, bo to jałmużna skutecznie zabija owego "ducha światowości", na którego tak pomstuje Franciszek).
Coś mi jednak podpowiada, że nie zacznie płacić. Będzie instynktownie próbował przeczekać Franciszka, tak jak przeczekał srogiego Benedykta, a Jana Pawła II zamknął w ramkach nostalgicznych wspomnieć o Błoniach i kremówkach. Bo papież to instancja normatywna - wskazuje ideał, do którego należy dążyć, ale to każdy z nas ocenia na ile ideał da się zrealizować w życiu.
Gdy słuchało się papieża mówiącego o tym, co stało się w pobliżu Lampedusy można było odnieść wrażenie, że jest na granicy, za którą jest już tylko krzyk albo płacz. Pomyślałem: i co z tego jego rozgorączkowania? Na odpowiedź czekałem godzinę. W odruchu litości ktoś z włoskich władz rzucił pomysł, by tym co się utopili dać pośmiertnie obywatelstwo. Tych co przeżyli, zaraz objęto jednak śledztwem.
Trwający pięć minut wybuch współodczuwania z Franciszkiem nic nie zmieni. Bo nawet jeśli przyjdzie święty dzień, w którym w każdej polskiej parafii oddziały Caritas będą prężniejsze niż Koła Radia Maryja, w kuriach powstaną wydziały do spraw pomocy ubogim, a zaproszenie samotnego człowieka na wieczerzę wigilijną nie będzie symboliczną fikcją, pozostanie odpowiedzialność za świat, której my wciąż nie rozumiemy, bo do nas wciąż nie dotarło, że życie w globalnej wiosce to nie tylko możliwość wchodzenia na strony internetowe z Ameryki, ale również koniec wymówek o niemożności troszczenia się o naszych braci w Afryce, Azji czy krajach Latynoameryki.
Co ja - poza laniem krokodylich łez - mogę zrobić dla człowieka z Lampedusy? Pójść za Franciszkiem, który mówi: twoja wyobraźnia miłosierdzia powinna być globalna. Poświęcić życie temu, by Lampedusa się nie powtórzyła.
Po pierwsze już dziś dołożyć swoją konkretną cegiełkę do pracy tych, którzy robią wszystko, by mieszkańcy Afryki nie musieli ryzykować śmierci szukając życia gdzie indziej. Nie czekać, aż w parafii pojawi się z rokroczną wizytą misjonarz, a my wtedy rzucimy dychę na głodnych Murzynków. Dziś tu i teraz dać jeść, pić i zapłacić za szkołę jednemu człowiekowi, który naprawdę nie opuszczałby ziemi swoich przodków, gdyby miał podstawy do życia w swoim domu.
Po drugie - w swoich myślach, rozmowach, refleksjach (a one uformują w końcu decyzje polityków, procedury imigracyjne etc.), przestać patrzeć na Afrykę jak na dryfującą u europejskich wybrzeży humanitarną bombę. Afryka już rozumie, że w XXI wieku nie będzie się już liczył przemysł, pieniądze albo sława. Tu - zwłaszcza w zachodniej jej części - widać, że największym kapitałem globalnego człowieka jest dziś pomysł (bo jak masz pomysł, to finansowanie znajdziesz w internecie w pięć minut). To w Afryce są dziś najbardziej zaawansowane na świecie technologie komórkowe. Skala (sama Nigeria to prawie 200 milionów ludzi) sprawia, że widzimy tylko tych biednych. Ale gdybyśmy przestali tak traktować wszystkich jak leci, uprościli procedury wizowe, pozwolili wreszcie handlować z nami i robić z nami biznes, oni zmieniliby życie swoich krajów na tyle, że za jakiś czas to uchodźcy z bankrutującej Europy płynęliby być może szukać lepszego życia u nich.
Po trzecie - trzeba chyba mniej babrać się w cudzym złu, a zaoszczędzoną energię poświęcić na robienie dobra. Są dziś w Kościele rzeczy, które domagają się posprzątania i dobrze, że ktoś je wreszcie stanowczo czyści. Uparte tkwienie przed monitorem i podkręcanie w sobie palnika ze świętym oburzeniem wydaje mi się jednak zbyt bliskie grzechu zaniechania. To dlatego przez ostatnie tygodnie zamiast latać po telewizjach z komentarzami które nic nie zmienią, czułem że lepiej coś realnie w czyimś życiu zmienić. Zająłem się Fundacją Kasisi, ambulansem dla dzieciaków, który dzięki Waszej ofiarności udało nam się w dwa miesiące kupić.
(...)
Zmień świat, bo wreszcie możesz. Pytanie: czy ci się chce.