Pisałem dziś felieton do "Rzeczpospolitej" o tym, co się wydarzyło w Nairobi i dotarło do mnie, że jest pytanie, które powinienem zadać też swoim czytelnikom- pisze Szymon Hołownia z portalu Stacji7.
Wyobraźcie sobie, że to Wy jesteście w tym sklepie, kiedy wpadają doń terroryści. Ustawiają pod ścianą i nakazują recytować szahadę, albo mówić, jak nazywała się matka Mahometa. Załóżmy, że znacie tekst muzułmańskiego wyznania wiary (skomplikowany nie jest, to jedno zdanie, pewnie każdemu obiło się o uszy w mediach), a z krzyżowek wiecie, że żądane imię to Amina. Macie sekundę na decyzję: ocalić życie wyrzekając się swojej wiary i na niby przyjmując inną, czy ponieść ostateczną konsekwencję bycia chrześcijaninem? Przecież tu chodzi o życie (może wasze, może też i dzieci). Przecież Pan Bóg będzie dobrze wiedział, że to tylko taktyczny wybieg. Przecież to tylko słowa, dźwięki, w sercu myślicie co innego. Jedna z kobiet, wypuszczona przez któregoś z terrorystów mówiła później dziennikarzom, że ten krzycząc kazał jej powiedzieć, że mu wybacza. Pewnie, że mu to powiedziałam. W takiej sytuacji powiedziałbyś wszystko.
Pisałem już na stacji o pani, która kiedyś na jednym ze spotkań autorskich wyznała mi z rozbrajającą szczerością, że pojechała z mężem na "wyprawę życia" do Singapuru, i żeby zobaczyć piękne buddyjskie świątynie, kłaniała się posągom Buddy i innych zaludniających te miejsca drewnianych postaci. Jej szczerość nie tylko dla mnie, ale i dla Najwyższej Instancji mogła się wydać - przypuszczam - naprawdę rozczulająca. Tu chodziło o fajne zdjęcia, a gdy chodzi o życie? Ilu z nas (celowo używam pierwszej osoby) uznałoby, że bardziej się opłaca terroryście skłamać? Rachunek jest prosty - jedno zdanie versus długie lata, w których z łatwością to odpracujemy (nawet jeśli założymy, że jest co odpracowywać). Tyle dobra, które może się jeszcze stać przez nasze ręce. Absurdem byłoby wybrać inaczej!
Jeśli o mnie idzie - chciałbym powiedzieć, że potrafiłbym zachować się tak, jak wielu z pierwszych chrześcijan, którzy do końca zostali sobą, choć tłumaczono im podobnie: prawdę chowaj w sercu, a ustami mów co chcesz, byle tylko ocalić życie, dar Boży. Wiem też jednak, że wielu z tych rad skorzystało, wykazując się - w ich ocenie - po prostu zdrowym rozsądkiem. Czy sam Bóg nie wolałby, żeby Jego dziecko żyło?
Tylko - czy to, co zrobił Chrystus dając się zabić na krzyżu, z punktu widzenia uczniów, logiki budowania organizacji, skuteczności przekazu - było zdroworozsądkowe? W najbardziej ostatecznym rozrachunku co jest ważniejsze: życie czy miłość? Czy "myślówki" w stylu: dziś nie będę doskonały, by później móc zostać świętym nie są równie bezsensowne, co dumania jak to przez najbliższych dziesięć lat nikomu nic nie dam, ale w testamencie zapiszę Fundacji Kasisi miliony? Czy jednym, co mam, nie jest obecna chwila? Czy psucie jej by kupić za nią może świetlaną przyszłość, to pokusa czy akt rozwagi?
I co bym zrobił, gdyby nie o mnie chodziło, ale o moje ewentualne dzieci? Czy nie wziąłbym na swoje sumienie ciężkiego pobicia własnej duszy, byle tylko one mogły żyć?
Więcej felietonów Szymona Hołowni na portalu Stacja7
To nie są teoretyczne pytania. Ludzie z Al-Szabab kursują dziś z zachodnimi paszportami po całym świecie. Nie ma co panikować, ale nigdy też nie można być pewnym, co urodzi się w ich chorych umysłach. Czytam teraz przeciekawą książkę "World's Most Dangerous Place" Jamesa Fergussona dziennikarza "obsługującego" tamten region, który pokazuje jak indoktrynuje się młodych kandydatów na somalijskich pseudotalibów puszczając im bollywoodzkie romansidła, tłumacząc, że to reportaże nagrane przez kolegów - męczenników w niebie, a przed samą walką zagrzewa do boju ostrą porongrafią. Pokazuje, że terroryzm nie bierze się z islamu, a z biedy i porażającej beznadziei toczącej miliony młodych ludzi w zakątku świata, który nikogo nie obchodzi. Ma rację nasz papież coraz radykalniej zwracając uwagę, że nie w tym jak składamy paluszki w czasie mszy zależy przyszłość świata, bo ona ukryta jest w naszych decyzjach, co do tego czy nasi bracia i siostry będą mieli co jeść i za co pójść do szkoły. Jeśli to do nas w ciągu najbliższych lat skutecznie nie dotrze prawdopodobieństwo, że ktoś zrobi nam opisany wyżej egzamin w praktyce - radykalnie wzrośnie.
Sądzicie, że wiecie, jak byście go zdali?