Miewam czasem wrażenie, że nasze polskie chrześcijaństwo odeszło od formowania nas na apostołów. My dziś robimy z siebie stróży. Gości, którzy zamiast zarażać świat pięknem Ewangelii, radością Dobrej Nowiny, najpierw muszą ten świat wysterylizować. A z tabernakulum zrobić izolatkę z kodami dostępu i masą ochronnych ubrań w poczekalni - pisze w najnowszym felietonie na portalu Stacja7.pl Szymon Hołownia.
Od niemal dekady jestem posiadaczem wiejskiego obejścia, z ekspercką pewnością mogę więc stwierdzić: to, co wyrasta z ziemi i ma liście (albo igły), ma też korzenie pod ziemią. Korzeni nie widać, ale one są. To, co widać, wyrasta więc z tego, czego nie widać.
Eksperci od życia duchowego twierdzą, że podobnie jest z ludźmi. Wszystko co widać: całe nasze świadome zachowanie, gesty, słowa, emocje - ma swoje korzenie w sferze duchowej, z niej wyrasta. Co można by więc powiedzieć o życiu duchowym Polaków na podstawie analizy mediów, których ostatnio przestałem używać, ale coś mnie podkusiło i właśnie zerknąłem sobie, co w nich słychać?
Jasne, mam świadomość, że wszystkie generalizacje są naciągane, a to, co proponuję, to tylko intelektualna zabawa. Ale jak obfitująca w doznania! Wspomniane przeglądanie zakończyłem po kwadransie, niemal pozwoliłem, by trafił mnie szlag, tego nie dało się wytrzymać. Nie wiem, może po długim okresie siedzenia głową w zupełnie innej atmosferze (Afryki i mojej fundacji), wchodząc na polskie portale reaguję jak ktoś, kto życie spędza w Dolinie Strążyskiej, a nagle każą mu się przyssać do rury wydechowej warszawskiego samochodu. Skąd w tych ludziach tyle niechęci do innych, tak rozszalała skłonność do osądzania?
Przeczytaj inne felietony Szymona Hołownia na Stacja7.pl
Ktoś nienawidzi i osądza dziennikarzy, których rodzice byli komunistami. Odpowiedzią jest nienawiść i osądzanie tych, co pierwsi znienawidzili i osądzili tamtych. Podobny proces z Owsiakiem: jedni go nienawidzą i osądzają (znany prawicowy publicysta pisze nawet na Facebooku: "Jak ja się tym Jurkiem brzydzę..."), w reakcji natychmiast mieszanie z błotem tych, co mordobicie zaczęli. Nawet o decyzjach papieża Franciszka (np. tych kasujących kolorowe księże fatałaszki, albo o chrzcie nieślubnego dziecka) opowiada się w tym samym kluczu: przecież wiadomo, że Franciszek zrobił to po to, by upokorzyć polskiego infułata, który lubił swoją mitrę oraz gamoniowatego proboszcza, który takiego dziecka ochrzcić nie chciał (bo nie lubił i osądzał z kolei jego rodziców).
Jasne, można próbować przebijać się do takich debat z tak zwanym zdrowym rozsądkiem. Absurdalnym lustratorom przodków przypomnieć choćby genealogię Jezusa, w której występuje Dawid (cudzołóżnik i morderca, fakt że później nawrócony). Hejterom Owsiaka uświadomić, że wpadli w pułapkę niedojrzałości: oni w każdej wystającej trochę ponad tłum postaci natychmiast szukają sobie ojca, skończonego autorytetu, drugiego papieża. Każdy, kto przelatuje im przed nosem, natychmiast musi więc zostać opisany na zerojedynkowej skali, dlatego nasze życie publiczne to dziś przemieszany katalog mesjaszy oraz antychrystów. Ludzie, spokojnie! Prowadzący dobroczynną fundację nie musi być święty, przez wszystkich kochany oraz może mieć poglądy polityczne i rozrywkowe różne od kilku milionów Polaków. Robi to, co robi najlepiej jak umie, a jak się z nim nie zgadzasz - po prostu daj temu, z kim się zgadzasz. Nie poprzestawaj na negacji, nie młotkuj Owsiaka Caritasem. Już nawet o dobro nie jesteś w stanie walczyć tak, żeby nikogo przy tym nie znienawidzić?
Wszystkim antyklerykałom, którzy tłuką teraz polskiego księdza Franciszkiem można by pokazać, że i u nas takich Franciszków znajdzie się kilku (podobnie jak w Watykanie znajdzie się kilku abp Głódziów).
Moim chrześcijańskim współbraciom, którzy niepytani biegają ludziom po sypialniach, badając kto się z kim rozwiódł i jak jeszcze grzeszy, serdecznie polecić, by zamiast obszczekiwać moralne podwórko "dając świadectwo prawdzie", dawali je raczej stałym doskonaleniem własnego życia. No chyba, że pokażą mi kogoś, kto nawrócił się, kto zakochał się w Jezusie, słysząc jak bracia "katole" głoszenie Ewangelii zastąpili redagowaniem "Etycznego Pudelka", jeżdżeniem np. po skomplikowanym życiu osobistym byłego agenta Tomcia. Wtedy zwrócę honor.
Stawiam tezę, że w nieuświadomionej a mocno w nas zakorzenionej pysze. Mającej chyba korzeń w naszych mesjańsko-martyrologicznych dziejach, toczącej nas od spodu melancholii ewangelicznych starszych synów. Przekonanych, że chrześcijańskie życie to wyścig, na którego mecie czeka Jezus, który udekoruje tych którzy okażą mu najbardziej okazałe nagniotki od klęczenia oraz wykażą największą moralną punktacją (czyli nas, bośmy się dla Niego napocili). Niezdolnych do szaleństwa w miłości. Pisałem już o tym na stacji7.pl: miewam czasem wrażenie, że nasze polskie chrześcijaństwo odeszło od formowania nas na apostołów. My dziś robimy z siebie stróży. Gości, którzy zamiast zarażać świat pięknem Ewangelii, radością Dobrej Nowiny, najpierw muszą ten świat wysterylizować. A z tabernakulum zrobić izolatkę z kodami dostępu i masą ochronnych ubrań w poczekalni.
Dobra Nowina w takim naszym wydaniu staje się nie wybawieniem dla słabych, ale nagrodą dla mocnych. Ludzie odwracają się od niej, widząc ile warunków wstępnych należy spełnić by do naszego klubu się zapisać. Zamiast snuć jednak czcze i smętne analizy (i samemu wpadać w opisane wyżej sidła), może lepiej od razu "zapodać" lekarstwo?
Ilekroć wchodzę na facebookowy profil mojej fundacji, nie mogę się nadziwić temu, co tam się teraz dzieje. Tysiące ludzi, którzy poruszeni śmiercią jednego z naszych chorych na AIDS wychowanków połknęli bakcyla, odkryli, ile frajdy daje wspólnota, robienie dobra nawet najmniejszymi krokami i modlą się razem, poznają, budują więzi, spotykają, wpłacają, cieszą się jak dzieci, a wielu z nich zauważa: wreszcie uwierzyliśmy, że ludzie są dobrzy i od razu zaczęliśmy oddychać.
Bo ludzie są dobrzy. Czasem miewają debilne zachowania...
Przeczytaj cały felieton na Stacja7.pl