"Próbowałem wszystko racjonalizować, próbowałem w ten sposób reagować wobec samego siebie, że jestem w centrum Koszalina, mieszkam na pierwszym piętrze, wokoło nie ma żadnego niebezpieczeństwa, najmniejszego i właściwie czego ja się boję? Ten lęk jest nieokreślony, w tym jest cały problem" - mówił bp Edward Dajczak o ogłoszonej przez siebie kilka dni temu rezygnacji z funkcji biskupa diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej w rozmowie Gość Krzysztofa Ziemca w RMF FM.
Jak zaznaczył duchowny, objawem depresji było również to, że "ucieka się w cokolwiek, ale na pewno się odkłada decyzje, próbuje się to przenieść maksymalnie w czasie, żeby nie dzisiaj". Zorientowałem się szybko, że pewne rzeczy nie będą funkcjonowały jak powinny, że zacznę utrudniać życie diecezji poprzez przewlekanie, oddalanie wszelkich decyzji, odciąganie w czasie i to było najbardziej dokuczliwe, pewnie zaczynało być dokuczliwe diecezji - dodał.
Chciałem być bardzo uczciwy wobec mojej diecezji, bo to była taka sytuacja, że rok czasu - formalnie - został mi do emerytury i nagle, ni stąd ni zowąd, dzieją się takie rzeczy. A chciałem być w porządku wobec swojej diecezji - powiedział bp Dajczak.
Jak dodał, "zdawałem sobie sprawę, że jest problem, że w dużym kryzysie jest sporo młodego pokolenia po tych zamknięciach (związanych z pandemią koronawirusa - red.)". Dostawałem sygnały od młodych ludzi, bo mam sporo kontaktu z nimi, że mają kłopoty, że nie są rozumiani, że to jest taka choroba dziwna, że nie ma znaków zewnętrznych, nic się nie dzieje. Człowiek się uśmiecha, a równocześnie czuje w sobie taką niemoc, z którą nie można sobie poradzić, która autentycznie szkodzi temu, co się robi i to jest okropne - powiedział Gość Krzysztofa Ziemca w RMF FM.
Rozmawiam z wieloma ludźmi, którzy przed Covidem dobrze funkcjonowali, wspaniale przed Covidem, a po Covidzie są jak sparaliżowani, nie potrafią zrozumieć tego, co się z nimi dzieje - podkreślił.
Jak dodał, w reakcji na jego decyzję: "Dostałem dużo smsów i maili, w których mi dziękowano za to, co się stało". Prowadzący rozmowę zapytał o to, jak na decyzję o rezygnacji zareagowali przełożeni.
Ja mam szczęście, że wszystko poszło z wielkim zrozumieniem. Wytłumaczyłem wszystko od początku do końca, niczego nie ukrywałem i nie spodziewałem się tego, że bez oporu to wszystko pójdzie. Dostałem pozytywną odpowiedź, że po drugiej stronie jest zrozumienie tego, co się z człowiekiem dzieje. Nie miałem żadnej trudności z moimi przełożonymi, z moimi współpracownikami także, ponieważ najbliższym współpracownikom sygnalizowałem to już od dłuższego czasu - powiedział bp Edward Dajczak.
Jak dodał, "poza tym w naszej diecezji tak dobrze się stało, że otrzymaliśmy biskupa koadiutora, to znaczy to był ktoś, kto przyszedł, biskup Zbigniew Zieliński, który wiedział już, że gdyby było wszystko w porządku, za rok o tej porze byłby biskupem diecezjalnym". Jest już nim, dlatego że ten stan chorobowy przyszedł - dodał duchowny.
Bp Dajczak podkreślił: "Zrozumienie wokoło mam pełne i chcę też o to apelować, bo człowiekowi przy tego typu schorzeniu jest niezwykle potrzebne".
Najlepiej mnie zrozumieli i tak mi odpisali ci, którzy mają podobne przeżycia, jak ja i to dodało im odwagi - dodał.
To jest dziwny stan, w którym widać człowieka, który się uśmiecha, chodzi normalnie i mówią: co się dzieje? To jest dziwna niemoc od samego obudzenia, problemem może być np. rano wstać i to nie byle jakim problemem - powiedział Gość Krzysztofa Ziemca w RMF FM.
Bp Edward Dajczak podkreślił, że zakażenie Covid-19 przeszedł trzykrotnie.
Po drugim Covidzie był cięższy stan, musiałem być w szpitalu hospitalizowany i bardzo szybko po powrocie do domu zauważyłem taki pierwszy dziwny stan lękowy. Wiem, że wielu chorych ma podobnie. Stan lękowy przeszedł po 2-3 tygodniach, ale zaczęło się coś takiego. Nie miałem najmniejszych problemów z porannym wstaniem i nagle zaczyna się przedziwny problem - po pobudce siostry dzwoniły powtórnie, bo nie wstałem - opisywał duchowny w RMF FM.
Zaznaczył, że "w momencie, kiedy trzeba było podejmować decyzje, i im bardziej te decyzje były poważniejsze, tym bardziej zaczyna się od tego uciekać".
Ucieka się w cokolwiek, ale na pewno się odkłada decyzje, próbuje się to przenieść maksymalnie w czasie, żeby nie dzisiaj. No i zaczyna się w każdej rzeczywistości, także diecezjalnej, niezrealizowanie pewnych rzeczy. Zorientowałem się szybko, że pewne rzeczy nie będą funkcjonowały jak powinny, że zacznę utrudniać życie diecezji poprzez przewlekanie, oddalanie wszelkich decyzji, odciąganie w czasie i to było takie najbardziej dokuczliwe, pewnie zaczynało być dokuczliwe diecezji. Nie chciałem czegoś zepsuć - mówił bp Dajczak.
Krzysztof Ziemiec zapytał swojego rozmówcę o to, czego się bał, skoro - w powszechnym postrzeganiu - osoba wierząca nie powinna się nie bać, powinna ufać i nie ulec lękowi.
To jest tajemnica. Próbowałem wszystko racjonalizować, próbowałem w ten sposób reagować wobec samego siebie, że jestem w centrum Koszalina, mieszkam na pierwszym piętrze, wokoło nie ma żadnego niebezpieczeństwa, najmniejszego i właściwie czego ja się boję? Ten lęk jest nieokreślony, w tym jest cały problem. Nie mogłem usnąć bez zapalenia światła, racjonalizacja nic nie pomagała. Siedziałem i sam sobie mówiłem: czego można się obawiać? Niczego. I za chwilę jest znowu nieokreślony niepokój, bardzo dokuczliwe to jest - odpowiedział biskup.
Depresja to stan, w którym człowiek jest zaskoczony swoim zachowaniem, sam siebie próbuje zrozumieć. Proste rzeczy stają się problemem (...). To nie jest tak, że człowiek cały czas chodzi zasmucony - mówił biskup Edward Dajczak. Opowiedział o tym, że jego najbliżsi i współpracownicy byli zdziwieni jego zachowaniem. Na zewnątrz niczego nie widać. Gdyby zapytać kogoś w diecezji, to można by usłyszeć: co ten człowiek opowiada, przecież nic po nim nie było widać - tłumaczył ksiądz biskup.
Krzysztof Ziemiec zapytał swojego gościa o to, kiedy zrozumiał, że niezbędna będzie pomoc specjalisty, że już sam sobie nie poradzi ze swoim stanem.
Biskup Dajczak odpowiedział, że dostrzegł reakcje i przypadłości, które ciągle się powtarzają, a z którymi nie jest w stanie się uporać. Na konsultacji ze specjalistą zapadła decyzja o włączeniu farmakologii, która pomaga zmniejszyć negatywny wpływ choroby. Ja po paru miesiącach przyjmowania leków mam stonowaną sytuację. Ale pomogło też unikanie silnego stresu. W mojej sytuacji przesadny stres pogłębiał ten stan. Między innymi to było powodem mojej decyzji (rezygnacji z funkcji biskupa diecezji - red.) - powiedział duchowny.
Od jednej ze swoich znajomych usłyszałem kiedyś, że to jest tak, że boli dusza. I ja teraz tego doświadczam. To nie jest ból fizyczny, to jest coś takiego jakby bolało we wnętrzu. To przedziwny, trudny stan - mówił ksiądz biskup. Podkreślił, że na swoim przykładzie widzi, iż z pomocą psychiatry i psychologa można sobie z tym poradzić. Zatem, czy głęboko wierzącym katolikom w ogóle wypada prosić o pomoc specjalistów, gdy boli dusza? Biskup Edward Dajczak odpowiedział, że tu nauka z wiarą się nie kłócą. To jest normalne! Są stany zdrowotne, które wymagają pomoc lekarskiej i należy je leczyć. Mam ufność w Bogu, modlę się i mój stan ani trochę tej ufności nie zmniejsza - mówił.
Krzysztof Ziemiec zapytał biskupa czy depresja jest dużym problem wśród duchownych? Gość RMF FM odpowiedział, że był zdzwiony tym, jak wiele wiadomości dostał od innych księży, po ujawnieniu swojej choroby. Dziękowano mi, że dodałem im odwagi - powiedział. Bp Dajczak przytoczył historię duchownego, który za jego przykładem także otwarcie opowiedział swoim najbliższym i parafianom o problemie ze zdrowiem psychicznym. Jak podkreślił były biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, najgorsze jest pozostanie samemu z problemem i ukrywanie go. W wielu sytuacjach z tej choroby jeszcze zrobiliśmy temat tabu. Zbyt wielu ludzi jest pozostawionych samotnie z depresją (...). Pierwszą rzeczą, która jest bardzo potrzebna, to życzliwy człowiek obok nas - powiedział na koniec bp Edward Dajczak.