"KOD żyje i ma się całkiem dobrze" - powiedział w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Krzysztof Łoziński - przewodniczący Komitetu Obrony Demokracji. Jak przyznał w rozmowie z Marcinem Zaborskim, uratował stowarzyszenie, ponieważ wszystkie najtrudniejsze problemy zostały rozwiązane. "Oczywiście tam są jeszcze jakieś ślady, jakieś resztki tego kryzysu, ale to jest natura takich kryzysów i one zawsze tak się ciągną" - podkreślił Łoziński. Dodał również, że odkąd został przewodniczącym, do KOD-u wracają osoby, które odeszły, gdy liderem był Mateusz Kijowski. "Nie potrafię powiedzieć ilu. Nie mieliśmy ewidencji, kto z jakiego powodu się wycofał" - mówił Łoziński w Popołudniowej rozmowie w RMF FM. Gość Marcina Zaborskiego odniósł się także do tematu zniknięcia KOD-u. "Największe demonstracje, które były w lipcu przez 9 dni kolejnych, które w ogromnej większości myśmy organizowali, tylko było zasada "no logo", to znaczy nie było widać, że to my organizujemy. Tak się umówiliśmy z innymi organizacjami, że robimy to wspólnie i nie afiszujemy się kto jest kto. Stąd mogło powstać wrażenie, że nas nie widać" - powiedział Krzysztof Łoziński.
Marcin Zaborski, RMF FM: Sprawdzamy, co słychać w KOD-zie, gdy o KOD-zie niewiele w mediach słychać. KOD żyje?
Krzysztof Łoziński, przewodniczący KOD: KOD żyje i ma się całkiem dobrze. Jest ciągle największa organizacją pozarządową, opozycyjną. KOD wyszedł z kryzysu...
I przekona mnie pan, że KOD kwitnie teraz w najlepsze po tym kryzysie?
Nie powiedziałbym, że kwitnie, ale dobrze się ma. O kwitnięciu, w takiej sytuacji politycznej, jaką mamy w tej chwili, to raczej trudno mówić. To nie jest wesoła sytuacja.
Zaczynał pan swoją misję z takim hasłem, że przychodzi pan ratować ten ruch obywatelski...
I uratowałem.
...i pytanie - czy to już jest moment, kiedy może pan powiedzieć: "Uratowałem Komitet Obrony Demokracji"?
Tak. Tak, ponieważ wszystkie najtrudniejsze problemy zostały rozwiązane w tej chwili. Oczywiście tam są jeszcze jakieś ślady, resztki tego kryzysu, ale to jest natura takich kryzysów, i one zawsze się tak potem ciągną jeszcze. To nie jest tak, że można w kilka dni coś załatwić.
I zachęcał pan, żeby do KOD-u wracali ci, którzy odeszli, gdy liderem był Mateusz Kijowski. Wracają?
Tak.
Ilu?
Nie potrafię powiedzieć ilu, dlatego że przecież nie mieliśmy ewidencji, kto z jakiego powodu się wycofał.
No tak, ale to jest ważny test. O ile osób więcej płaci dzisiaj składki, porównując to z tym, co było, kiedy pan zaczynał pracę jako przewodniczący?
Wyraźnie więcej.
A konkretniej?
Wróciło do normy. Wróciło do takiej normy, jaka jest w tej wielkości stowarzyszeniach, i do takiego poziomu, jaki był przed tym kryzysem.
To jest stowarzyszenie setek, tysięcy, dziesiątek tysięcy ludzi?
Ponad dziewięć tysięcy członków zrzeszonych. Ale przede wszystkim to jest ruch społeczny, który, poza tym formalnym stowarzyszeniem, to są setki tysięcy zwolenników. To nie jest tylko stowarzyszenie formalne.
Mówił pan, że komitetowi potrzebna jest atmosfera spokoju. Pytanie tylko, czy tak bardzo pan zaspokoił atmosferę, ze KOD-u prawie że nie widać w ostatnich miesiącach.
Ale KOD istnieje. Trzeba pamiętać o tym, że największe demonstracje, które były w lipcu, przez 9 kolejnych dni, które w ogromnej większości organizowaliśmy, tylko była przyjęta zasada "no logo". To znaczy nie było widać, że to my organizujemy.
Nie ujawnialiście się, że to są wasze manifestacje?
Tak, bo tak się umówiliśmy z innymi organizacjami, że robimy to wspólnie i nie afiszujemy się, kto jest kto. Stąd mogło powstać takie wrażenie, że nas nie było widać, ale to jednak większość tych demonstracji organizował i wszystkie finansował KOD.
To dzisiaj Komitet Obrony Demokracji uaktywnia się przy okazji sprawy Piotra S. Mężczyzna, który półtora tygodnia temu podpalił się w centrum Warszawy, niestety zmarł. Podpalał się, przywołując przy tym motywy polityczne. KOD apelował wtedy do wszystkich uczestników życia publicznego o umiar i wyważone komentarze w tej sprawie. Jak wyobraża pan sobie rozmowę na ten temat?
Przede wszystkim rzeczywiście należy zachować pewną kulturę i umiar, nie robić sensacji, nie starać się wykorzystać do jakichś celów swoich, politycznych, spektakularnych, nie robić wokół tego przedstawienia. To jest tragedia człowieka. To jest tragedia, do jakiej desperacji został ten człowiek doprowadzony. No trudno, tak się stało, ja bym nie chciał, żeby takie rzeczy się działy.
W Częstochowie działacze KOD-u zbierają się dziś wieczorem, żeby zapalić znicze i żeby przypominać tego człowieka. A robią to przed kamienicą kupiecką, w której swoje biuro parlamentarne mają politycy Prawa i Sprawiedliwości. Czy to nie jest wpisywanie się w taki bardzo polityczny scenariusz i wykorzystywanie tego do - jak pan przed chwilą mówił - politycznych celów?
No nie wiem. Na pewno apelowałbym o spokój, zwłaszcza, że jest rodzina, która przeżywa wielką tragedię, z którą trzeba się liczyć. Zresztą nie chciałbym, żeby następne takie wydarzenia były.
Słuchają pana być może działacze KOD-u w różnych rejonach kraju, w różnych miastach. Co pan na to? Zbierać się przed siedzibami Prawa i Sprawiedliwości, biurami poselskimi PiS-u, żeby przypominać to, co się stało w Warszawie na pl.Defilad?
Każdy robi to, co uważa.
A pan co uważa?
My nie jesteśmy organizacją wodzowską.
Ale co pan uważa?
Ja uważam, że należy na pewno oddać hołd temu człowiekowi, że należy o nim pamiętać, że nie wolno o nim zapomnieć. Natomiast należy zachować pełną kulturę polegającą na nierobieniu przedstawienia z tego, nierobienia jakichś pokazowych imprez.
A co to znaczy "przedstawienie" i "pokazowa impreza"?
To znaczy, że mamy do czynienia z czymś bardzo tragicznym, ze śmiercią człowieka, prawda? I nie można robić festiwalu wokół śmierci. Nie można robić wieców. Można przyjść, światełka zapalić, rzeczywiście. To jest przyjęte w Polsce w takich sytuacjach zachowanie. Mamy do czynienia z żałobą.
A co trzeba zrobić, żeby zapobiegać takim wydarzeniom w przestrzeni publicznej w Polsce dzisiaj?
Zmienić sytuację polityczną w Polsce, bo to jest główna przyczyna.
Tyle że samospalenia mieliśmy i w 2013, i w 2011 roku. To nie jest rzecz, która się wydarzyła tylko tu i teraz.
I mieliśmy w 1968, mieliśmy w Pradze Jana Palacha, jeszcze jedną osobę. Takie rzeczy się zdarzają co pewien czas. Tamte, o których pan wspomniał, one miały zupełnie inne tło. Był tam człowiek, który stracił pracę... tego typu motywacje. Tu motywacja jest inna. Ten list jest bardzo spokojny, racjonalny. Widać, że przemyślany. Tam nawet literówek nie ma.
Pytanie, czy język, którym posługują się i politycy, i przedstawiciele różnych ruchów obywatelskich, nie jest językiem, który zaognia sytuację, która wokół nas istnieje. Bo język jednak wiele znaczy. Szef KOD-u na Pomorzu Radomir Szumełda, gdy był tutaj w styczniu, mówił, że Jarosław Kaczyński oszalał. A teraz ten sam Radomir Szumełda sięga w internecie po - jak sam przyznaje - rynsztokowy język. Pisze, że PiS - tu będę trochę markował - ukradł, zniszczył Plac Piłsudskiego, Krakowskie Przedmieście i sądy. Ale słowo "ukradł" brzmi u niego zdecydowanie bardziej dosadnie. Ja nie zacytuję tego słowa, tylko to panu pokazuję. Pan wie, jakie to jest słowo. Czy ten język, po który sięgamy na co dzień, nie powinien jednak podlegać pewnej refleksji? Także dzisiaj?
Wie pan co, ludzie, którzy mnie dobrze znają, to mówią, że ja jestem siła spokoju. I to był wszystkim polecał.
Pan to nie cały KOD, panie przewodniczący.
Nie no, nie cały. Ja mówię - nie ma wodzów.
Bo nie jest pan w organizacji wodzowskiej. Ale może warto podpowiedzieć, także swoim kolegom z organizacji?
Jesteśmy wszyscy wolnymi ludźmi. Każdy sam decyduje o swoim postępowaniu. To nie jest PiS, ja nie jestem wodzem. Ja jestem przewodniczącym, ale nie wodzem. Nie ma w KOD-zie jednoosobowych decyzji w tej chwili. To jest bardzo ważne, to jest zasadnicza zmiana w stosunku do poprzedniej sytuacji.