W Warszawie trwa demonstracja pracowników zbrojeniówki. Domagają się, by zlecono im produkcję jakiejś broni. Rząd głośno mówi, że nie ma na to pieniędzy, a w głębi serc chciałby pewnie zaproponować awanturnikom, by wzięli sprawy we własne ręce.
Po przejściu odpowiednich szkoleń w urzędzie pracy, robotnicy z zakładów zbrojeniowych mogliby przykładowo wytwarzać zbroje. Zastosowań widzę wiele: przemysł filmowy, turystyka, policja przy zabezpieczaniu zawodów sportowych.
Dzięki odrobinie lobbingu Sejm zapewne może też uchwalić ustawę o obowiązku jazdy w zbrojach. Przynajmniej poza terenem zabudowanym. Ludność podratuje huty zamówienniami, będzie bezpieczniej i taniej (nawiasem pisząc, trzeba mieć zakutą pałę, by upierać się przy budowie dróg, skoro i tak kontrole wykazują, że świeże nawierzchnie od razu potrzebują remontu).
Koniec końców, tanie i praktyczne napierśnki z blach walcowanych oraz szyszaki i karwasze z cynkowanych, trafiłyby do armii. Zakupy broni na razie są wstrzymane, ale za trzy lata, kiedy kryzys zelżeje, trzeba będzie zadbać o obronę narodową.
(Zdjęcia otrzymałem od pracowinka agencji rządowej Wielkiej Brytanii. Tam widać nie wstydzą się koniecznych w czasie kryzysu innowacji.)