9:15 Śnieg pada drobnymi płatkami. Wyjeżdżamy z Krakowa. Odwożę syna i moją siostę na narty do Nowego Targu. Przynajmniej na razie tak mi się wydaje. Marcin mówił przed chwilą w Faktach o korku w Mogilanach. Tam prawie zawsze jest wypadek. Trudno żeby nie było go dzisiaj.
9:30
Oto i jest korek. Wystylizowany na wrak pojazd produkcji francuskiej zajeżdża nam brawurowo drogę. Przestawiciel handlowy. Manewr z lekkim poślizgiem, ale maszkara utrzymała się na szosie. Rozważamy jak należy wyjaśnić fenomen prawa Murphy`ego, które mówi, że kolejka w której stoisz zawsze przesuwa się wolniej.
10:00
Na szybę lecą piękne śniegowe gwiazdki. Na drodze kilka centymetów ubitego śniegu. Hmmm, droga międzynarodowa. Docieramy do końca, a właściwie początku korka. Kierowcy grzecznie ustępują sobie miejsca. Nawet przedstawiciel ochłonął w kolejce.
Wreszcie widać busik wbity w barierę. Półtorej godziny po wypadku, uszkodzone Q7 i dwa pokiereszowane składaki nadal okupują prawy pas, Kierowcy wciąż dyskutują, machając rękami. Gdzie jest pomoc drogowa?
10:01
Aha, tu jest. Wpadła do rowu. Autopomoc udziela sobie samopomocy. Suniemy za przedstawicielem 20 km/h. Znaczy: szybciej jechać się nie da.
10:10
Przez chwilę była czarna nawierzchnia, zaraz okaże się, że znów można normalnie jechać, ale pomiędzy, droga przypomina tor łyżwiarski. Pługi nie dotarły z żadnej strony! Może to tu przebiega granica powiatów? W rowie leżą malowniczo rozłożone samochody. Okazuje się, że do fosy wpadają nie tylko rzęchy z okolicy ale i lśniące limuzyny ze stolicy.
10:15
Śnieżyca. Spadają płaty wielkości wacików higienicznych. W Jaworniku, na pasie w stronę Krakowa, stoi ciężarówka z ostrym atakiem skrętu naczepy. Za nią dwukilometrowy parking pełen samochodów. Gdzie są pługi? Gnamy w stronę gór ze 40 km/h. Czuję na sobie zazdrosny wzrok setek par oczu uwięzionych w blaszanych puszkach. Biedacy.
10:20
Polany solanką nowy odcinek szybkiego ruchu. Kiedyś będzie można dojechać do Zakopanego w godzinkę. Zastanawiam się kto będzie wtedy przecinał wstęgę. Premier Sierakowski? Prezydentowa Lisowa? Wieje od Strzebla. Pada jakby z boku i w górę. Za chwilę Tenczyn.
10:40
Teraz dopiero się zacznie. Wspinamy się na przełęcz pod Luboniem. Opady jak kawałki waty. Koło Naprawy stoi pług. Dlaczego stoi? To jakieś szaleństwo. Jest w naprawie, czy może kierowca chory?
10:50
Koniec jazdy. Trochę się toczymy, ale po chwili stoimy. Jesteśmy w lesie. Wyłączone silniki. Pięknie i cicho. Wiatr zrzuca z gałęzi świerków białe poduchy. Brakuje tylko niedźwiedzia. Wypatruję, ale to bez sensu, bo przecież śpi.
11:20
Przestało padać. Ruszliśmy! Jesteśmy w Skomielnej Białej absolutnie. Na dodatek; wielka i niespodziewana radość. Minął nas! Potężny, ciężki i skuteczny. Jechał w przeciwną stronę, ale to zawsze coś. Pług! Podobną radość w czterdziestym piątym musiał wyzwalać w komunistach polskich widok radzieckich czołgów.
11:30
Obwodnica Rabki. Znaki nakazują kierowcom ciężarówek zakładać łańcuchy w czasie opadów śniegu. Na drodze lód zakamuflowany pod śnieżkiem. Wszyscy ostrożnie pokonują wiraże. Tylko jakiś szatan, wiozący Astrą rodzinę na narty, przekracza dozwoloną prędkość na zakręcie i to o połowę! Patrzę, czy się zmieszczą. Mnie podobny manewr udał się kiedyś w grze komputerowej ColinMcRae. Zarzuca im tył, w prawo, w lewo i znowu w prawo, ale pędzą dalej. Szatańska rodzina!
11:40
Obidowa za nami, a to przecież najwyższe wzniesienie trasy. Kilka kilometrów przed Nowym Targiem ruch zatyka się wśród białych pól. Silniki wyłączone. Sypie zmrożonym śniegiem, falami, aż dudni o karoserię. Niektórzy wysiadają zniecierpliwieni. Kilka pozycji przed nami szatańska rodzinka tkwi w Astrze. Niepokoi mnie fakt, że z przeciwka, przez kilka minut, przejechały może cztery auta. Żarciki o dostarczanych helikopterem kocach i ciepłych napojach dodają nam otuchy.
12:00
Wciąż stoimy w tym samym miejscu. Przydałaby się kocyk i ta herbata. Teraz już zupełnie nic nie jedzie z przeciwka. Gęste pierze zasypało koleiny i sprawiło, że coraz trudniej zgadnąć gdzie kończy się droga i zaczynają pola. Sznur aut wiodący na południe, zamienia się w psi zaprzęg. Bierze mnie sen. Amundsen. Zaginął w bieli bez wieści. Nie chcę!!! Budzi mnie myśl, że chociaż przeznaczyłem na odwiezienie dziecka do Nowego Targu sześć godzin, to mogę nie zdążyć do Krakowa, do pracy.
12:10
Popołudniu robię Fakty. Muszę zawracać! Porażka wizerunkowa w oczach syna. Wzdłuż samochodowego tasiemca jadę na północ. Docieram do stacji benzynowej i dzwonię po nowotarską taksówkę. Pluję sobie w brodę. Jest zimno, ślina zamarza, ale przynajmniej śnieg przestał padać. Ruszam z powrotem do Krakowa. Młody i siostra zostają na stacji. Zostało im dziesięć kilometrów. Za półtorej godzinki będą na miejscu.
13:00
Jadę swobodnie ku dolinom. Myślę o wprowadzeniu skuteczniejszych procedur działania służb drogowych i poważnym traktowaniu przez policję nakazu jazdy z łańcuchami dla ciężarówek. Chociaż, może nie ma co się tak spinać? Wcześniej czy później wszyscy i tak dotrzemy do punktu przeznaczenia.
Przypominam też sobie radość pewnego Libijczyka, na którego padał w Warszawie pierwszy śnieg w jego życiu. Facet miał mi podać szaszłyk w barze na Wspólnej, ale kiedy zaczęło prószyć, wybiegł z krzykiem na ulicę, unosząc ręce ku górze.
Piękna jest zima i cudnie żyć w kraju, który ma cztery pory roku.