Wczoraj rano poczułem na sobie czyjś wzrok. Patrzę, a tu przez okno ziora unoszący się w powietrzu postawny mężczyzna. Mieszkam na rogu dwóch ulic świętych, więc pomyślałem wprzódy, że po prostu ktoś sobie akurat wniebowstępuje. Nic nadzwyczajnego, nie takie rzeczy dzieją się w starym Krakowie.
Już chciałem zapaść ponownie w sen, ale zauważyłem, że człowiek ten dzierży w dłoniach długi drąg. Przestraszyłem się, że to napad, ale drągal uniósł się, jak się okazało na podnośniku, pod sam dach, gdzie jął starannie strącać sople.
Podobnie niesłychane rzeczy miały miejsce w całym Krakowie do późnego wieczora. Jeszcze po północy, kiedy wracałem z pracy, na dachach pracowali ludzie z łopatami. Zrzucali śniegi i lody, ze szczytów na ulicę. Nigdy nie widziałem takiej dbałości o zdrowie przechodniów. Zwykle sople wszystkim zwisają. Tylko wyjątkowo znudzeni właściciele czy zarządcy rozciągają wzdłuż chodnika biało- czerwoną taśmę, która komunikuje: "Jeśli ją przekroczysz, administracja nie odpowiada za wbicie lodu w głowę".
Nazajutrz akcja "bezpieczny dach" nabrała rozmachu. Nad miastem pojawił się helikopter. Widocznie załoga z góry sprawdzała przez lornetki, czy gdzieś nie pojawiły się śniegowe nawisy. Ktoś mi mówił, że gdzieś wysoko latał też samolot rozpoznawczy, sprawdzający czy pod rynnami nie odradzają się sople. Na ziemi, znaczną część chodników, na które mógł spaść jakikolwiek sopelek, obstawiały oddziały policji.
Wychodząc z domu na spacer zrozumiałem, że przez lata, a raczej zimy, żyłem w błogiej nieświadomości. Przemykając z wózkiem w kierunku Wawelu, z obawą spoglądałem na szczyty kamienic. Zauważyłem też, że kiedy zwalniam kroku, jak spod ziemi wyrastają smutni mężczyźni, zachęcający nerwowymi ruchami głowy do szybszego przebierania nogami. To akurat wydało mi się bez sensu, bo prawdopodobieństwo trafienia soplem nie jest chyba zależne od tempa spaceru.
Wieczorem widziałem kilkadziesiąt samochodów pędzących na sygnałach przez miasto. Mimo tych wszystkich środków ostrożności, kogoś musiał jednak sopel trafić w głowę...