W drugi dzień świąt odwiedziłem rodziców. Od początku spotkania jakoś dziwnie się na mnie patrzyli. Niby wszystko było zwyczajnie; żartobliwie rozważaliśmy czym się różni sernik od serowca i opychaliśmy się smakołykami, a mój syn założył tekturowe rogi renifera i rozprowadził między obecnych prezenty, które czekały na nas pod choinką od wigilii. Na pozór panował spokój, ale coś wyraźnie kotłowało się w rodzicach i bynajmniej nie była to wigilijna kapusta. Wpatrywali się we mnie z jakąś dziwną, dodatkową troską.
Pierwszy pękł mój tata:
- Wiesz ile zarabia się na Islandii? – zapytał nagle, wbijając we mnie poważne, ojcowskie spojrzenie.
- Nominalnie, czy uwzględniając parytet siły nabywczej? – próbowałem sprytnie uniknąć odpowiedzi, ale tata naciskał - w złotówkach – żądał, a mama, żeby mnie ostatecznie przyszpilić, dodała ubiegając moje ewentualne, następne pytanie - Za pracę w zakładach rybnych.
- Nie wiem, pewnie tam zarabiają ze dwa razy więcej niż ja – odparłem.
- Mylisz się, za obieranie ryby ze skóry płacą tam pięćdziesiąt tysięcy złotych – wygłosił z namaszczeniem ojciec.
- Miesięcznie – dodała dla jasności moja matka profesor, a w jej głosie usłyszałem cichą nutę żalu.
Chyba zrobiłem się czerwony. Poczułem się jak mąż nieudacznik i wyrodny ojciec w jednej osobie. Ze wstydem wbiłem wzrok w leżące przede mną na talerzu ości karpia i zacząłem rachować.
Nawet jeśli giętki islandzki chleb kosztuje w przeliczeniu dziesięć złotych, butelka gorzałki dwieście, a wynajem małej kawalerki z widokiem na gejzer ze trzy tysiące, to gdybym tak sumiennie oprawiał te ryby, żywił się ich resztkami plus prowiantem z kraju, gorzałki nie pił wcale i mieszkał w skromnym pokoiku, z kilkoma podobnymi do mnie ciułaczami, to przecież po dwóch latach odłożę milion i wrócę do rodziny.
Próbowałem jeszcze podważyć wiarygodność informacji, pytając skąd ją wzięli.
- Mówili w telewizji – odpowiedzieli kiwając głowami mama, tata oraz moja siostra.
Cóż zrobić, muszę być odpowiedzialny. Posiedziałem jeszcze chwilę i wreszcie ogłosiłem, co postanowiłem:
- Jadę!
Wciągnąłem mocniej zapach serowca, czy może sernika, aby zapamiętać go na następne lata, bo przecież nie wiadomo ile kosztuje powrotny z Islandii w okresie Bożego Narodzenia. Wszyscy patrzyli na mnie w milczeniu.
Po chwili ciszę przerwała siostra, nerwowo zauważając, że tam przez trzy miesiące w roku jest noc.
- Trudno. Klamka zapadła. Muszę podejmować w życiu racjonalne decyzje.
***
Wczoraj byłem na wyprzedażach w wielkiej handlowej galerii. Kupiłem dwie puchówki, czteropak kalesonów „arktycznych”, komplet skarpet z podpinką (jedna para gratis) oraz dwie czapki: lekką wełnianą na lato i na podwójnym polarze, na zimę.
Przygotowałem wypowiedzenie z pracy, wstępnie zarezerwowałem bilet, a z pomocą Słownika „Hvernig segir maður ... á íslensku?” skleciłem jakoś list motywacyjny.
Wpadłem też na zmyślny pomysł, by w sieci dowiedzieć się czegoś więcej o pracy na Islandii.
Znalazłem i nie wierzę własnym oczom…
Zresztą sami sprawdźcie, najlepiej jeszcze zanim złożycie wypowiedzenie…
Wersja medialna:
Wersja od środka: