Za godzinę zajdzie słońce. O tej porze, tego dnia, na początku zeszłego wieku, w pewnej wsi we Flandrii, żołnierze, których zadaniem było wzajemnie odstrzeliwanie sobie głów, wystawili je z okopów, by wpatrywać się w niebo. Ktoś, kto zobaczył pierwszą gwiazdę, krzyknął "Wy nie strzelacie, my nie strzelamy".
Najpierw nieliczni śmiałkowie wyszli z ziemi i pozbierali gnijące zwłoki kolegów. Nie padł ani jeden strzał. Wtedy z obu stron frontu, zaczęły wypełzać z okopów tysiące ludzi. Ściskali sobie dłonie, rozmawiali, dawali sobie drobne prezenty, wspólnie jedli i pili. Rozejm rozszerzył się na inne fragmenty frontu i inne nacje. Brytyjczycy, Francuzi, Hindusi, Belgowie i Niemcy pokazywali sobie zdjęcia żon i kochanek, dzieci i domów w rodzinnych stronach. Dzielili się zawartością paczek.
Tego wigilijnego epizodu historia nie uznaje za ważne wydarzenie Wielkiej Wojny. W szkołach się o nim nie uczy. Ale w Boże Narodzenie 1914 roku naprawdę zamilkły karabiny. Słychać było "Cichą Noc", śpiewaną w różnych językach. Triumfowało życie i spokój. Polowi dowódcy ustalili, że do końca świąt nie będą wydawać rozkazów bojowych.
Ku przerażeniu niektórych generałów, tydzień po Bożym Narodzeniu na całych odcinkach frontu wciąż było cicho. Wreszcie oficerowie nakazali zabijać tych, którzy wychodzili z okopów. Żołnierze wrócili do ziemi, wielu na zawsze. Wszystko powróciło do ziemskiej normy.
Ale w święta 1914 roku moc struchlała; za sprawą tych, którzy wypatrywali z okopów gwiazdy nadziei...