Takiego zdania jest doświadczony, ustosunkowany i okazjonalnie ponadprzeciętnie szczery wieloletni komisarz europejski Gunter Oettinger. To on rok temu twierdził na - nieszczelnie jak się okazało - zamkniętym spotkaniu, że Nord Stream 2 nie powstanie, a Chińczycy to "skośnoocy spryciarze", którzy wykorzystują słabość Europy. Scenariusz wojny domowej dziś wydaje się nieprawdopodobny, ale czy jest absurdalny? Katalonię od reszty Hiszpanii dzieli znacznie więcej niż stopień rozwoju gospodarki, zaś władze w Barcelonie w grze z Madrytem dysponują nie tylko poparciem ulicy.
Separatyści nie mają czasu do stracenia. Spojrzenie na archiwalne sondaże pokazuje, że ostatnio poparcie dla niepodległości spada. Najwyższe było kilka lat temu, kiedy Hiszpanię przycisnął kryzys. Teraz gospodarka ruszyła z miejsca, a separatystyczne nastroje opadły. Politycy działający na rzecz niepodległości kują zatem żelazo póki gorące. Udało im się zmobilizować sporą część mieszkańców do udziału w referendum, a dzięki apelom o filmowanie policyjnych interwencji, świat obiegły obrazy, które przysporzyły masowej sympatii zwolennikom secesji.
W poniedziałek parlament Katalonii ma się zebrać, by debatować nad niepodległością. We wtorek spodziewane jest zaś jej ogłoszenie. Czy katalońskie władze opierają się tylko na sile ulicy, nie mając realnego zaplecza w aparacie przymusu? Niekoniecznie. W publikacjach hiszpańskiej prasy z ostatnich lat można znaleźć wzmianki o katalońskiej frakcji wśród kadry oficerskiej w Madrycie, a także o międzynarodowych kontaktach katalońskiej policji, w tym ze służbami specjalnymi Francji i USA, nawiązanych jakoby tylko pod pozorem zwalczania terroryzmu. Warto zwrócić również uwagę na łagodną postawę katalońskiej policji "Los Mossos" podczas pacyfikowania referendum przez oddziały przysłane z południa i zachodu kraju oraz na ostrą wymianę zdań między dowództwem policji hiszpańskiej i katalońskiej kilka tygodni wcześniej, przy okazji śledztwa w sprawie zamachów w Barcelonie.
Mimo że za niepodległością opowiedziało się nie więcej niż 40 procent uprawnionych do głosowania, plebiscyt okazał się być sukcesem secesjonistów. Są doskonale zorganizowani i swoją akcję przygotowali starannie. Podobno posługują się własnym konspiracyjnym systemem haseł, sprytnie zaplanowali nocowanie aktywistów w lokalach wyborczych, a przywiezione z Francji urny były zamówione jako pojemniki na żywność.
Co z tego wyniknie? Opinia niemieckiego komisarza UE, zaufanego Angeli Merkel jest odosobniona. W komentarzach dominuje raczej przekonanie, że sprawa rozejdzie się po kościach. Rzeczywiście rząd w Madrycie z jednej strony nie chce kolejnych obrazów zakrwawionych starszych pań w internecie, a z drugiej zastosował już w piątek skuteczniejszą metodę nacisku: zachęcił operujące w Hiszpanii i poza granicami kraju banki i korporacje do ekspresowego przenoszenia siedzib poza Katalonię.
Ekonomiczny nacisk może podważyć ważny powód separatystycznych nastrojów w Katalonii. Część mieszkańców najbogatszej prowincji kraju uważa bowiem, że utrzymują resztę Hiszpanii. Katalonia, w której mieszka 16 proc. mieszkańców kraju wytwarza 20 proc. PKB, 25 proc. eksportu, przyciąga jedną trzecią zagranicznych inwestycji. Poza tym Barcelona ma największy port nad Morzem Śródziemnym i dwie najlepsze biznesowe uczelnie w Hiszpanii.
Obserwatorzy hiszpańsko-katalońskiego konfliktu, którzy skupiają się na liczbach i teraźniejszości, a zapominają o emocjach i historii, mogą się jednak grubo mylić. Katalończyków od większości pozostałych mieszkańców Hiszpanii dzielą bowiem nie tylko pieniądze, ale również, a może przede wszystkim: historia, idee, a nawet styl życia i... temperament. Nieprzypadkowo Katalończycy, w opozycji do hiszpańskiego byka, obrali sobie za symbol... osła, który ma być symbolem uporu, wytrzymałości, pracowitości i inteligencji.
Katalonia jest też mniej konserwatywna, monarchistyczna i mniej katolicka, niż reszta kraju. W Katalonii mniej więcej połowa mieszkańców uważa się za katolików, podczas gdy w Hiszpanii z wyłączeniem Katalonii, trzy czwarte.
Przede wszystkim jednak nie można zapominać o podziałach historycznych, które w Hiszpanii są zaledwie zahibernowane od czasu wojny domowej. W latach 30 autonomię Katalonii zdławił generał Franco. Wyobraźmy sobie co czują, gdy widzą jak na jednościowej demonstracji w Madrycie uczestnicy z wyciągniętymi prawicami śpiewają hymn Falangi "Cara al Sol". Pomyślmy jak odbierają fakt, że sędziowie którzy wzywają do Madrytu faktycznego animatora secesji Jordi Sancheza, robili karierę za czasów Franco albo co czują, kiedy sobie uświadomią, że Partię Ludową premiera Mariano Rajoya, założył jeden z ministrów generała.
Nie widać, by separatyści mieli zamiar się cofnąć. Podobnie sztywne pozycje zajmują władze w Madrycie, dla których sprawa jest jednoznaczna, bo nielegalność katalońskich działań orzekł hiszpański Trybunał Konstytucyjny. Katalończycy mogą traktować jednak ten sąd jako część opresywnego hiszpańskiego aparatu.
W Polsce wiemy, że wyroki takich sądów mogą być związane z tym, kto ma wpływ na jego obsadę. Ale to już zupełnie inna historia.